~Olivia~
Zaciekle
uderzałam w ćwiczebny manekin. Z determinacją wyżywałam się na kukle, próbując
zdobyć uwagę mojej mentorki. Chciałam wywrzeć dobre wrażenie na mistrzyni
Kero-Delyas, ta jednak nie okazywała żadnych emocji. Jak zwykle zresztą, ale
zdążyłam się przyzwyczaić. Kiedy trening, to trening, a czas na pogaduszki i
opinie będzie później. W gruncie rzeczy miałam dość wysokie mniemanie o sobie i
byłam świadoma swoich wartości. Nie mogłam pominąć faktu, że Kero wielokrotnie
powtarzała mi, iż spisałam się na medal.
Uchyliłam
się przed kolejnym ciosem automatu. Mimo, że to tylko głupie kabelki i metal,
to jednak nie było tak łatwo pokonać tego droida. Byłam przyzwyczajona do
gorszej jakości manekinów z naszego Domu. Właśnie, Domu. Wciąż o nim myślałam.
Tak bardzo chciałam się dostać tu, do Temple II... Ale gdy już jestem na
miejscu... Chyba wolałabym wrócić.
–
Skup się! – powiedziała obserwująca mnie czujnie Jedi, a ja zstąpiłam z powrotem
na ziemię, przeklinając w duchu samą siebie. To nie czas na jakieś bezsensowne
dylematy. Powinnam się cieszyć z mojego sukcesu, a nie narzekać na warunki
mieszkalne czy międzyludzkie.
–
Tak, mistrzyni. – odpowiedziałam, blokując kolejny cios i przechodząc do
ofensywy. Wyciszyłam umysł i skupiłam się maksymalnie. Obiecałam sobie, że będę
lepsza od Skywalkerów. I zamierzałam dotrzymać słowa.
–
Koniec treningu – oznajmiła w końcu moja mentorka, a ja otarłam pot z czoła,
oddychając ciężko. Cztery godziny okładałam mechanicznych przeciwników. Moje
miecze treningowe wyglądały, jakby właśnie przeżuł je Sarlacc. Zresztą mi nie
było daleko do ich stanu.
–
Było dobrze? – spytałam z nadzieją w głosie, jak zwykle wiedząc, jaka będzie
odpowiedź.
–
Wiesz, że było dobrze – Uśmiechnęła się
do mnie Kero-Delas, a ja ukłoniłam się, kierując się w stronę głównego
korytarza.
~Leo~
–
Kim jesteś? - spytałem, podbiegając do leżącej na ziemi dziewczynki.
–
Nikim i niczym, a jednocześnie wszystkim i każdym. - odpowiedziała wesoło (Meg kolor włosów albo wiek
proszę!), odtrącając moją wyciągniętą rękę. Z zaskoczeniem przyjrzałem
się małej dokładniej. Miała wielkie, głębokie, czarne oczy, przypominające mrok
oceanu. Jej krótkie włosy były w kolorze złotego zboża, a skóra - niesamowicie
gładka. Uroda dziewczynki zdawała się być bez skazy.*
Uśmiechała się promiennie, ukazując rząd równych, białych i czystych,
dziecięcych ząbków.
–
Nie wygłupiaj się. Gdzie są twoi rodzice? W tej części planety nie ma miast. To
dzikie łąki. – Wbrew jej woli złapałem ją za rękę i nie puściłem.
–
Czemu? – spytała jedynie, wbijając we mnie swój wzrok. Nie wiem czemu, ale
miałem ochotę zgodzić się na wszystko, o co mnie poprosi. Była taka słodka i
niewinna…
–
Co „czemu”? – Zmarszczyłem brwi. Mała powtórzyła, tym razem innym tonem.
–
CZEMU MNIE TRZYMASZ. PUŚĆ.
To,
co zobaczyłem, było straszne. W momencie, w którym wypowiadała te słowa, jej
oczy poczerwieniały, jakby miała do nich wylew krwi. Usta przybrały kolor
soczystej krwi, a idealna, gładka cera dziecka zmieniła się w bladą jak śnieg.
Pięciolatka stała, wpatrując się we mnie i miażdżąc wzrokiem. Z
przerażeniem cofnąłem dłoń, ściskającą
kończynę tajemniczego dziecka.
–
Nie możesz tak. – odezwała się po chwili swoim normalnym, słodkim głosem. Na powrót
wyglądała cudownie i słodko. Uśmiechnęła się promiennie, bez słowa podnosząc
się z ziemi. Jednak ja wciąż widziałem w niej tego demona… Co to było?
–
Wiesz co, może zacznijmy od początku. Skąd się tu wzięłaś? – Ale ona nie
słuchała, tylko pobiegła nad brzeg jeziora. Zanurzyła się w wodzie i ze
śmiechem chlapała na wszystkie strony.
–
Mała, zgubiłaś się? – spytałem po raz któryś. Zaczynało mnie to denerwować.
Owszem, jedi nie mogą się denerwować, a takiemu dziecku wypada pomóc.
–
Dlaczego mówisz, że się zgubiłam? – Zmarszczyła czoło, po sekundzie wracając do
swojej zabawy.
Miałem
tego dosyć. Nie mogłem przecież porzucić takiego dziecka na pastwę losu, ale z
drugiej strony… Ta demoniczna przemiana. Co mogła oznaczać? A może to tym
bardziej powinienem ją zabrać do Temple… Nie wiedziałem. Po prostu miałem
mętlik w głowie. A poza tym… czy będzie chciała pójść?
–
Słuchaj, chodź ze mną – zwróciłem się do pięciolatki, która wlepiła we mnie wielkie,
piękne oczy. – Wystarczy, że zrobisz to, o co cię proszę. Będzie ciekawie.
–
Lubię ciekawe rzeczy. – odparła beznamiętnie, zbliżając się do mnie.
–
W takim razie chodźmy. – Westchnąłem, podając jej rękę.
~Mara Jade~
Luke
odbił mój cios.
–
Walczymy jak za dawnych czasów – przyznałam, uśmiechając się do męża. Tak bardzo
brakowało mi takiego czasu – spędzonego razem. Ale on, jak zwykle zresztą, wykorzystał
chwilę mojej nieuwagi i wytrącił broń z ręki.
–
Bardzo zabawne. – Natychmiast przyciągnęłam do siebie broń Mocą, uśmiechając
się zadziornie. Wiek nie miał znaczenia, jak to zawsze powtarzał Yoda. – Nie
myśl sobie, że to, iż nie uczę w Temple oznacza, że jestem od ciebie gorsza w
szermierce, mistrzu Jedi – Uniosłam brwi, robiąc wyzywającą minę.
–
Chcesz się pobawić, co? – W tej chwili zaatakował, ale ja sprawnie odsunęłam
się w prawo. Mój unik zasłużył na rangę siódmą (Jak już kiedyś pisałam w rozdziale 1. – system miał 6
rang. Przykładowo, Olivia ma 3.). Tym bardziej, że miałam idealną
pozycję do ataku obezwładniającego. Skoczyłam Luke’owi na plecy, obezwładniając
go i wytrącając mu jego miecz z dłoni. Sprawnym przewrotem sprawiłam, że oboje
spadliśmy na podłogę.
–
Dawno nie mieliśmy okazji się policzyć – Delikatnie go pocałowałam, a on tylko
się uśmiechnął.
Po
chwili zrobił coś, czego się nie spodziewałam – poderwał się do góry i
przystawił mi miecz do szyi.
–
No i co teraz? Przegrany sprząta bałagan w naszym pokoju przez miesiąc. –
Uniósł wymownie brwi. Westchnęłam ciężko, przewracając oczami.
–
Nie myśl, że pójdzie Ci tak łatwo, staruszku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień dobry!
Wiem, że nie było mnie z miesiąc, ale miałam obowiązki xD Rozdział taki sobie. A jak Wam się podoba? Proszę o komentarz :)
NMBZW!!!
Dedyk dla Kiwi tak przy okazji xd