środa, 22 czerwca 2016

02. Historia



~Leia~
Co mu się stało? Mój własny syn, mój kochany Ben… Czemu to zrobił?! To nie jest droga Jedi!
Po całym incydencie podbiegłam do Watsona. Chłopak leżał na plecach i łapał łapczywie powietrze. Jego twarz wciąż była sina, a ciało leżało bez siły.  Oczy miał czerwone, a wszystkie jego mięśnie drżały. Patrzył się pusto w sufit i wyglądał, jakby bił się z myślami.
Podeszłam do niego i delikatnie wsunęłam moją dłoń w jego. Spojrzał na mnie, a na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech.
– Synku, co ci jest… – podeszłam do niego i delikatnie pogłaskałam jego dojrzałą twarz. On natomiast złapał mnie za lewą rękę.
– Już nic. Lepiej się martwmy Benem… – Chłopak podniósł się i rozejrzał wkoło. – Gdzie on jest?
– Watson, nie wiem…
– Idź go poszukać, mamo! Nie znasz jego? Kto wie, co może teraz robić!
– A co z tobą? – Czułam, że moje oczy robią się czerwone. Po chwili po policzku spłynęła mi samotna łza.
– Nie martw się. Zaraz dojdę do siebie. Poza tym zaraz wróci moja mistrzyni. – Mój syn emanował optymizmem i pozytywną energią. A co z moim drugim dzieckiem?
Uścisnęłam rękę chłopaka i wybiegłam z Sali. Rozejrzałam się wkoło. Długie i ciemne korytarze podziemnej części Temple II zdawały się robić mi na złość. Ciągnęły się w nieskończoność.
Skręciłam w właściwy i pędem ruszyłam w kierunku wyjścia. No bo gdzie niby miał pobiec Ben? Znając go chce uciec od wszystkich i zamknąć się w sobie.
Ale taki jego charakter. Trzeba się z tym pogodzić.
Dotarłam w końcu do głównego wyjścia. Rozejrzałam się. Wkoło nie było nic prócz fontann, ogrodów i alejek Temple II. Bena nie było nigdzie widać.
Musiałam go znaleźć. Skupiłam się i uspokoiłam. Moc, jej najgłębsze tajniki pozwolą mi wyczuć obecność syna.  Po chwili instynkt nakazał mi biec przed siebie. Miałam zamknięte oczy, prowadziła mnie jedynie Moc.
Wreszcie dotarłam do celu. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam spiżarnię. Była to domowa komórka, w której Han przechowywał swoje urządzenia, narzędzia i tym podobne.
Blada smuga światła wpadła do środka. Skrzypiące drzwi zamknęły się cicho. Ruszyłam przed siebie. Widoczność była bardzo słaba, a moje kroki niosły się echem po całej spiżarni. Wokół mnie tańczył gruby kurz. Czemu akurat tu znalazł się mój syn?
– Ben?
Cisza. Echo lekko odbijało się od ścian, co czyniło zwykłą, domową piwnicę upiornym miejscem.
Jednak nagle usłyszałam dźwięk. Cichy szloch, dobiegający z najciemniejszego zakamarka komórki.
– Synku… – Podeszłam do niego i chwyciłam jego ręce. Były zimne i suche.
– Mamo… Idź, proszę…
– Ben, nie płacz. Wiem, że zrobiłeś to w determinacji. – Przytuliłam się do syna. Był bardzo trudnym człowiekiem. Ale musiałam zaakceptować go takim, jakim jest. To właśnie prawdziwa matczyna miłość. Wszystko mu wybaczę.
– Bez względu na to, co zrobisz – głos mi się załamał, a po policzku spłynęła samotna łza – Ja zawsze będę przy tobie. Zawsze będę cię kochać tak samo, jak twoje rodzeństwo. Rozumiesz, Ben? ZAWSZE BĘDĘ PRZY TOBIE. – Rozpłakałam się na dobre, ale chłopak opiekuńczo przytulił mnie i pogłaskał po głowie.
– Zawsze tak było, mamo. Tylko ty mnie rozumiałaś. Tylko ty.  Każdy inny udawał, że wszystko jest w porządku, że mnie lubi, a następnego dnia obgadywał za plecami. Ty jedna kochasz mnie najbardziej. Bardziej niż wszyscy inni razem wzięci. – Dolna warga Bena zadrżała. Mówił wszystko z okropną determinacją. Jego słowa napawały mnie strachem.
– Ale kochanie, ojciec i rodzeństwo też cię kochają. Nawet nie wiesz jak!
– To czemu tego nie czuję?! – wykrzyczał. – Nikt mi tego nie pokazuje! I dla tego… - urwał i wziął kilka głębokich wdechów. – Dlatego… Jak przyjdzie co do czego, to zawsze ci pomogę. Tylko tobie. Bo…
– Cii… Wszystko będzie dobrze. Nic nam się nie stanie. Po prostu teraz musisz to odkręcić. Ale wierzę w ciebie. – Znów go przytuliłam. – Wiesz, każde z moich dzieci jest wyjątkowe. Cherry ma anielskie serce i wielką cierpliwość. Poświęca się dla rodziny i przyjaciół. Andy jest niezwykle oddana i waleczna. Jest także nieprzeciętnie odważna i ma poczucie humoru. Watson jest porządny i stanowczy. Ma dar mądrości i nie panikuje. Umie myśleć racjonalnie. A ty, Ben, wiesz, jaki masz dar?
Jego posępne spojrzenie spotkało się z moim.
– Jesteś bardzo ambitny, dążysz do celu. A jeśli się do czegoś przywiążesz – dałam mu znak, że chodzi o mnie – Potrafisz to kochać jak nikt inny, choćby nawet zginąć w obronie. Kogoś mi przypominasz.
– Chyba nie ojca – zaśmiał się sucho.
– Przypominasz Anakina Skywalkera, mojego ojca. Wybrańca Mocy, najpotężniejszego człowieka w dziejach. On też był ambitny, kochający, nieprzewidywalny. Też bardzo kochał swoją matkę.
– Przecież nie znałaś ojca. – zauważył.
– Nie znałam ojca, ale matkę tak. Padme Amidala, jedna z najpiękniejszych kobiet w ówczesnym świecie i zarazem jedna z najmądrzejszych. Była królową Naboo, dopóki nie została awansowana na senatora. – wpatrzy łam się w ciemność, która nas otaczała. – Twoi dziadkowie bardzo się kochali. Ale wiesz co się stało z Wybrańcem?
– Zabił go Obi-Wan Kenobi? – spytał.
– Nie. Ta wersja jest propagandą. Niewiele Jedi zna prawdę. Chcą to zataić.
– Więc co się z nim stało?
– Przeszedł na Ciemną Stronę Mocy. Nie zapanował nad emocjami, w skutek czego prawie że zabił matkę. W pojedynku z Kenobim, na Mustafar, stracił dwie nogi i lewą rękę. Wówczas został pozbawiony jakichkolwiek kończyn. Poza tym jego ciało zajęło się ogniem. Ale przeżył, dzięki Imperatorowi. Został cyborgiem, półczłowiekiem pół maszyną. Stał się bezwzględny. Zabijał dla władzy, a niekiedy dla przyjemności. Ben, kiedy miałam dziesięć lat, moja matka umarła. Zabił ją Darth Vader. Zabił ją jej mąż. Potem trafiłam do człowieka zwanego Bail Organa. Dołączyłam do grupy rebeliantów. Wspólnie mieliśmy zwalczyć Imperium.
– Udało wam się.
  Nie, gdyby nie mój brat. Luke przywrócił pokój w galaktyce (coś mnie korciło, żeby z dużej napisać XDD).  Przyleciał uratować mnie z rąk Imperialnych. Przywiózł ze sobą Kenobiego i Hana – pogrążyłam się we wspomnieniach.
– I tak to się zaczęło. – dokończył.
– Dokładnie. – spojrzałam mu w oczy. Nie było już to ten sam, niewinny Ben, który biegał po podwórku i bawił się z kolegami. Teraz stał się dojrzalszy. Bardziej poważny. Widziałam w jego spojrzeniu chęć ciągłej rywalizacji, chęć bycia kimś innym. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. To cechy, które posiadają tylko niezwykli ludzie. Ale ci ludzie są także dwa razy bardziej narażeni na pokusę. Pokusę, jaką jest Ciemna Strona Mocy. Nie daj się oszukać, synku. To droga na skróty. A ja zawsze będę przy tobie i będę cię wspierać. Pamiętaj o tym. Z każdym pytaniem przyjdź do mnie.
– Ufam, ci, mamo.

~~~~~~~~~~***~~~~~~~~~~
Jedziemy z notką na szybko. No więc... Szablon! Super piękny ekstra itp. Dzięki Wika ;) 
Yyy... aha. No tak. Ważne info. Mnie nie będzie przez 11 dni, ponieważ obóz :D Więc na żadnym blogu nic się nie pojawi, a potem to też wątpliwa sprawa, ale pożyjemy, zobaczymy... Hm, co jeszcze? Mój mózg nie funkcjonuje prawidłowo po szczepionce (zamiast fasolki kupiłam kukurydzę xD) Więc na błędy też jakoś nie mogę no... Nie wiem gdzie są. A zdjęcia nie mam siły szukać, poza tym dzisiaj tylko o Kylo xd
Dedykuję rozdział:
Emi - ruszyła wreszcie tyłek i wróciła do komentowania ♥♥♥♥♥♥
 Kiwi - poprawiła jakąś dziwną interpunkcję i jeszcze coś tam w jakimś tam fragmencie (Tak, sprawdziłam, to ten blog. Nie Imposssible xP Mówiłam, że ze mną dzisiaj coś nie tak?) i w ogóle mi pomaga :*
PS: Nie mam zielonego pojęcia co jest z czcionką :/

środa, 15 czerwca 2016

01. Inna droga




~Olivia~
Przechadzałam się po głównym korytarzu Temple II. Architektura była cudowna: wysokie kolumny, podpierające szklane sklepienie, fontanny, wielkie rośliny doniczkowe. Wszystko tu było o wiele większe, niż w naszym 42. Domu na Coruscant.
Uznałam, że nie mam zamiaru dłużej stać w miejscu i czekać, aż któraś z recepcjonistek się mną zainteresuje. Siedzenie na wielkiej, purpurowej walizce, wbrew pozorom, nie jest najwygodniejszą rzeczą na świecie. Wstałam więc i ruszyłam powolnym krokiem w głąb jasnego korytarza. Wokół mnie przechadzało się mnóstwo Jedi w ich treningowych strojach. Całe szczęście, że zlikwidowano zakaz ubierania się w jakieś szaty. Wystarczy tylko wygodny, sportowy strój. A w dni wolne (których zresztą nie mamy zbyt wiele) można było nosić, co się chce.
Skierowałam się w stronę wielkiej sali. Pośrodku niej stała przepiękna fontanna zrobiona ze szkła. Przedstawiała figurkę młodego rycerza Jedi, trzymającego broń świetlną. Dobrze wiedziałam, kto to – Anakin Skywalker, Wybraniec, który stał się obiektem wszelkiego zła. Darthem Vaderem. Ciągle nie mogłam tego pojąć – ten człowiek miał tak wielką Moc. Mógł wykorzystać ją, by ratować galaktykę. Ale wybrał to, co najłatwiejsze, drogę na skróty – Ciemną Stronę Mocy.
Naokoło fontanny poustawiane były ławki z ciemnego drewna. Już miałam wejść i usiąść na jednej z nich, gdy nagle usłyszałam głos z korytarza: „Olivia Nightshadow?”.
Zawróciłam. Dźwięk kółek mojej walizki trochę mnie… stresował. Przypominał o tym, dlaczego tu jestem. Że coś się zmieni.
Właśnie, a dlaczego tu jestem?
Opuściłam 42. Dom dwa dni temu. Moja mistrzyni, Kero-Delyas, oferowała mi niezwykłą nagrodę – możliwość nauki w Temple II. Bo tu, w głównej bazie Jedi, szkolili się tylko najlepsi (ewentualnie ci z rejonu). W zamian za moje zasługi, mentorka przeniosła mnie tu, na Naboo. Sama niedługo do mnie dołączy.
Mimo wielu przeciwieństw, Kero świetnie się ze mną dogadywała. Togrutanka pomogła mi zrozumieć sens życia, doprowadziła mnie do tej mądrości, którą posiadam.
Doszłam wreszcie do recepcji. Zza lady uśmiechała się do mnie czarnowłosa kobieta i  ciemnych oczach.
– Pani po zamówienie wycieczki? – spytała.
– Eee… przepraszam, mam na imię Olivia Nightshadow.
– Ach, no tak. Revell! To twoja klientka! – Zwróciła się do innej recepcjonistki – Zapraszam do koleżanki obok. – Dodała.
W końcu dostałam mój upragniony numerek do pokoju – 67. Nieźle.
– Zaraz przyjdzie tu padawanka Solo, ona cię oprowadzi… - W tej chwili zza rogu wyskoczyła… może 15-letnia dziewczyna, o jasnych włosach i ciemnych oczach. W ręku przymała zgniecioną kartkę papieru.
– To ona? – spytała recepcjonistki, spoglądając na mnie.
– Mhm… - Kobieta przejrzała papiery. – Tak, ona. Idź już, masz tu dokumentację tej dziewczyny. Miłej zabawy.
Trochę zawiedziona blondynka podeszła do mnie.
– Cześć. Jestem Andy. Chodź, oprowadzę cię! – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w głąb ciemnego korytarza o ciemnofioletowych ścianach. Trochę zniesmaczona pognałam za nią.
Po morderczym biegu, wreszcie dotarłam do pokoju numer 67. Znajdował się on w jasnym, przeszklonym korytarzu na 3. piętrze. Wokół pachniało świeżą deszczówką i kwiatami.
Andy otworzyła drzwi do mojego pokoju. Weszłyśmy do środka.
Stanęłam jak wryta. Tu było idealnie. Pokój nie umywał się do mojego poprzedniego, w 42. Domu.
Ściana naprzeciw mnie była zrobiona całościowo ze szkła, ukazując panoramę Naboo. PO prawej stronie stało wielkie łóżko i stolik nocny. Po lewej natomiast – szafa na ubrania i mała szafka z telewizorem. Obok były drzwi do łazienki.
Mimo, że pokój był niewielki – dla mnie idealny. Niczego więcej nie potrzebowałam.
– Dziękuję! Jest idealnie! – Podekscytowana spojrzałam na Andy, a ona tylko się uśmiechnęła pod nosem.
– Poczekaj. Jak osiągniesz czwarta rangę to wtedy dopiero dostaniesz pokój. – powiedziała.
Aktualnie miałam rangę trzecią. Połowa rzeczy już za mną – nowy system edukacji Jedi preferował sześć rang.
– Dobra, wypakuj się, odpocznij, no wiesz. Za trzy godziny jest zebranie w Wielkiej Sali. Postaraj się nie spóźnić. A jak byś czegoś potrzebowała, to jestem w pokoju 10.
– Czekaj! – zawołałam za nią. – Mam kilka pytań.
– Hm? – Solo spojrzała na mnie wyczekująco.
– Po pierwsze: ile jest tu pokoi?
– Dokładnie trzysta dwadzieścia pięć. – Zdziwiła mnie trochę ta liczba. W Domach zazwyczaj było po… 100 pokoi maksymalnie.
– Po drugie: miałaś mnie oprowadzić.
­– Ach, no tak. Potem do tego wrócimy. Muszę lecieć, pa! – Wybiegła, a ja zabrałam się za rozpakowywanie.

~Leo~
– No szybciej! – Popędzała mnie Rey, przedzierając się przez tłum padawanów Temple II. Musieliśmy zdążyć na całą imprezę.
Tak, to był początek roku. Właśnie teraz, ściągali tu wszyscy okoliczni adepci, a także wyróżnione osoby z Domów. W tym roku przybyło 145 nowych adeptów, 36 starszych (Dorośli, którzy dopiero odkryli swoje umiejętności Jedi i chcą brać udział w 3-letnich praktykach), i 28 padawanów z Domów. No i oczywiście ich mistrzowie.
A w naszych czasach, mistrzów to mamy od groma – może z 500. A adeptów i tych wyżej wspominanych, padawanów, ponad 1000. Jestem jednym z nich. Może nie jakimś super, ale w miarę. Dążę do tego, by być jak mój ojciec…
– Siadaj. – Dotarliśmy wreszcie do wyznaczonych miejsc. Rey nerwowo odgarnęła włosy z czoła. Była taka zabawna, gdy się ekscytowała.
– Witam wszystkich w naszej Świątyni Jedi – Temple II! – Rozległy się oklaski. – Jak zwykle, mamy bardzo dużo nowych osób… - Generalny Mistrz, Kei Floo, wygłaszał swoją niezwykle ciekawą mowę. Jak zwykle nie słuchałem. Ten koleś działał mi na nerwy. Zachowywał się, jakby był ósmym cudem świata. W dodatku, był pewnego rodzaju… dyrektorem Świątyni. Mimo wszystko, miał spore wpływy.
– Hej! – Koło mnie przysiadła Andy, a za nią wgramoliła się Cherry.
– Drobne spóźnienie. – Zaśmiała się pod nosem Rey.
– Oj tam, oj tam. – szepnęła starsza Solo. Wbiła wzrok w kolorowe dekoracje na scenie. Była taka… krucha i delikatna. Naprawdę, miałem śmieszną i zawiłą rodzinkę.
– A teraz wyczytamy listę nowo przyjętych pdawanów z Domów! – powiedział Kei, po czym zaczął wyliczać: - Undulla Smith! Pokój numer 235, opiekun – Wella Delicjan (Połączenie lakieru do włosów i ciastek? XD)!
Wella, która siedziała obok nas, westchnęła i podeszła do rudowłosej Undulli. Były kompletnie inne: Delicjan – typowa Punkowa dziewczyna o krótkich, czarnych włosach. Zazwyczaj skrzywiona, twarda i nieprzyjemna. A ta nowa, Smith, wydawała się być roztrzepaną lalusią.
Floo wyliczał jeszcze przez dłuższy czas, kiedy w końcu padło imię: Olivia Nightshadow. Andy podskoczyła, jakby ktoś posadził ją na kaktusie, kiedy Kei wyczytał jej imię.
– Spadam uczyć starszego ode mnie padawana! Bye! – rzuciła pospiesznie i uszyła w stronę Olivii.
– Mały koszmar… - Pokręciła głową Cherry.
– E tam. Niech będzie dzieckiem jak najdłużej. – wtrącił Watson, który właśnie usiadł obok Rey. Moja siostra wpatrzyła się w małą, może czteroletnią dziewczynkę, która stała na środku sceny, obok Kei’a. Była taka… speszona, delikatna. W sumie to na jej miejscu zachowałbym się podobnie. Chodzi o to, żeby każdy przekładał czyny na możliwości – to, co jest trudne dla tej małej osóbki, może być banałem dla mnie. 
W końcu dyrektor skończył czytać listę przyjętych. W Sali zapanował harmider. Kilkoro nowo przyjętych uczniów zgubiło swoje klucze do pokoi. Dwaj z nich zemdleli  z gorąca (co oznacza, że nie byli zbyt wytrzymali). Jeszcze inni oblegali Kei’ego Floo i prosili o autograf. Chyba mieli nie po kolei.
– Dobra, czas iść na trening, jesteśmy lalkami pokazowymi dla maluchów – podsumowałem.
– Aha, jasne – Watson spojrzał na mnie z miną „serio?”, po czym ruszyliśmy do sali treningowych.

~Ben~
Oczywiście to mi przypadło walczyć z Watsonem.  Nie miałem ochoty poniżać się na oczach adeptów, ale stanąłem do walki. Chwyciłem moje miecze treningowe. Żółte klingi błysnęły. Watson również odpalił swoją, fioletową broń.
 Zaatakowałem pierwszy. Ciąłem w ramię, ale mój przeciwnik sprawnie sparował cios. Teraz on próbował podciąć moje nogi, ale podskoczyłem. Nasze miecze zderzyły się i przez chwilę na ziemię sypały się iskry. Watson szybko jednak obrócił się i przeciął powietrze tuż przed moim brzuchem. Z całej siły wykonałem uderzenie frontowe, ale nic nie podziałało. Spróbowałem więc innej sztuczki – wytrącić miecz. Nie mogłem przegrać. NIE MOGŁEM.
Skupiłem się. Wyczułem narastającą we mnie presję. Ogromną gulę żalu i gniewu. Czemu to ja zawsze byłem tym gorszym? Chciałem to zmienić. Teraz mu pokażę.
Z całej siły zacząłem nawalać. Moje ruchy były szybkie i nieprzewidywalne. Brat bronił się dość nieźle, ale w końcu musiał się zmęczyć.
I oczywiście coś poszło nie tak.
Gdy próbowałem odbić cios zadany w lewe ramię, chłopak zaskoczył mnie nową sztuczką – obrócił niespodziewanie swoim mieczem i wytrącił mi moją broń. Zostało mi tylko shoto, które za wiele nie da. Kropelki potu zaiskrzyły się na moim czole. Moje ciemne brwi znalazły się dwa razy niżej, niż przed chwilą. Skupiłem się.
Nagle zrobiłem coś nieprzewidywalnego. Sam bym się o to nie podejrzewał. Moje mięśnie napięły się maksymalnie. Wyczułem Moc. Mnóstwo Mocy, otaczała mnie ze wszystkich stron. Mogłem jej użyć, aby wygrać. Ale zrobić coś nieszablonowego. Nie wzmacniać się za pomocą jej, ale użyć tej siły na moim przeciwniku.
Złapałem gardło Watsona i uniosłem go do góry, tak, że wisiał pół metra nad ziemią. Nie mógł złapać powietrza. Wierzgał kończynami na wszystkie strony.
Wygrałem.
Ale nagle usłyszałem przerażone głosy adeptów. Wołali, żebym puścił brata i postawił na ziemię. Ale problem w tym, że nie mogłem. Widok filetowej twarzy Watsona napawał mnie poczuciem, że wygrałem. Wydawało mi się, że to da mi radość. Da mi satysfakcję.
Ale nagle zamarłem.
– Ben, puść go! – W drzwiach stała moja matka. Wyglądała strasznie. Jej blada twarz i wielkie oczy wypalały mi w sercu wielką dziurę.
Co ja, do jasnej ciasnej, wyprawiam?!
W jednej chwili rozluźniłem wszystkie mięśnie. Przestałem dusić brata. Chłopak upadł na ziemię i wziął trzy ciężkie oddechy. Jego muskularne ciało w tej chwili wyglądało, jak zupełnie pozbawione życia. Jednak oddychał.
Przerażone spojrzenia nowicjuszy padały na mnie. Niektórzy chowali się za swoimi rodzicami, a ci starsi cofali się do ściany. Wśród nich na szczęście nie było mojej rodziny i Skywalkerów.
Mój oddech przyspieszył. W gardle urosła mi ogromna gula. Żal, rozczarowanie, poczucie winy. Tego było zbyt dużo.
Zgasiłem moje shoto i pognałem przed siebie. Niczym wiatr wypadłem z Sali i ruszyłem w stronę domu. Nie myślałem teraz, czy się na mnie patrzą. Miałem wszystkich i wszystko gdzieś.
Kolejny raz zawiodłem.

  
~~~~~~***~~~~~~
 Ludzie, wyśrodkowanie mi nie działa! Nosz... głupi blogger! Ale dobra, jestem. Długawo to wyszło jakoś, nie? W każdym razie jestem z tego w miarę zadowolona. Nie wiem, zapewne dialogi kuleją (White!!!), akapity są dziwne, ale... hm. Staram się. Wytrzymajcie jeszcze chwilę, pracuję nad tym XD Kylo, Kylo... Och, przepraszam - Ben. Wydaje mi się, że aktor sam w sonie jest ładniejszy od postaci xD To tak. Jak widzicie w INFORMACJACH rozdziały pojawiają się w środy. Czemu? W niedziele soboty i piątki wszyscy wstawiają, więc będzie co czytać w środę (o ile ktoś chce to czytać XDD)
Dedyk dla Idy, która zmarnowała swój cenny czas i przeczytała te bazgroły :P

 NMBZW!
               
 I teraz tak się zastanawiam: opublikować, nie opublikować... no dobra :P

sobota, 11 czerwca 2016

~Prolog~



    



~Andy~
     Odbiłam kolejny cios przeciwnika. Walka nie należała do najłatwiejszych. Nie dość, że byłam młodsza, to…
      Skupić się musisz! – Wyrwał mnie z zadumania mój mistrz. – W Mocy się zanurzyć!
     „Łatwo ci powiedzieć” – pomyślałam.  Yoda był przecież ode mnie starszy, o jakieś osiemset lat. Poza tym potrafił się skupiać. Zupełne przeciwieństwo mnie.
     Cały czas się dziwiłam, czemu akurat mnie wybrał na swojego padawana. Raczej nie byłam wyjątkową uczennicą. To już bardziej moje rodzeństwo. Oni wszyscy byli ode mnie lepsi, zawsze.
      Odbiłam kolejny cios. Starałam się skupić na walce. Klinga mojego przeciwnika przemknęła mi tuż przed oczami. Z irytacją uchyliłam się przed kolejnym atakiem. Leo był zdecydowanie za dobry. Za dobry dla mnie. Ale nie mogłam się teraz poddać.
     Uskoczyłam przed ciosem z pół obrotu i cięłam w kark. Skywalker znał tą sztuczkę . Sprawnie sparował mój cios i wytrącił mi broń z ręki.
     - Znowu…? – wymamrotałam – Może damy sobie spokój na dziś? – Spojrzałam z nadzieją na wiekowego mistrza. Jego wzrok był nieugięty i zimny.
      - Nie skończymy, póki treningu nie zaliczysz – powiedział.
      Zirytowana podniosłam miecz z podłogi i stanęłam do walki. Czwarte podejście.
     Tego już nie mogłam zawalić. Skupiłam się i odetchnęłam. Poczułam Moc przepływającą przez moje ciało. Napawała mnie spokojem i siłą. Może wreszcie się uda.
     Leo zaatakował. Sprawnie odbiłam cios. Wykonałam salto w powietrzu i cięłam w plecy – oczywiście bez skutku. Próbowałam jeszcze dwa razy, ale mój kuzyn zawsze świetnie sobie z tym radził.
     Dobra, mam dość. Czas przyjąć inną taktykę. Może zamiast atakować powinnam szukać „wyjścia”?
      Pomysł był niegłupi. Odtąd, zamiast napierać na przeciwnika, czekałam, aż to on popełni błąd. Osłaniałam się jedynie moim niebieskim mieczem świetlnym. Moja taktyka odnosiła zaskakująco dobre skutki. Coraz bardziej zanurzałam się w Mocy, a ta pozwalała mi walczyć jak nigdy dotąd. Nie patrzyłam nawet na Yodę.
     W końcu nadarzyła się okazja. Leo ciął w moją szyję. To był jego błąd. Schyliłam się i błyskawicznie podcięłam mu nogi. Szczęście, że używaliśmy mieczy treningowych. Chłopak krzyknął i upadł na podłogę. Rany, które mu sporządziłam nie były jakieś straszne, ale zauważyłam poparzenie.
      Przystawiłam mu miecz do gardła.
      - I co mi teraz powiesz? – Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- Za czwartym razem. – wysapał.
- Mmm… dobrze, dobrze. – mruknął mój mistrz – Na dziś starczy. Andy odpocząć musi.

~Cherry~
     Była cicha, spokojna noc. Siedziałam samotnie na dachu Temple II, wpatrując się w gwiazdy. Chciałam odwiedzić którąś z nich. Tu byłam szczęśliwa, ale czegoś mi brakowało… może trochę adrenaliny? Przygód? Nie wiem…
      - Hej! – Z myśli wyrwał mnie głos mojego przyjaciela, Leona. Mój kuzyn uśmiechał się do mnie, unosząc lewą brew. Jego wyraz twarzy zadawał ewidentnie pytanie: O czym myślisz tym razem? 
     On jako jedyny potrafił poświęcić mi trochę czasu, aby mnie zrozumieć. Nie byłam szczególnie skomplikowaną osobą  (w przeciwieństwie do mojej młodszej siostry), ale tylko nieliczni poznali wewnętrzną mnie. Leo był właśnie jednym z nich.
     Oczywiście moi bracia od razu się śmiali. Mało kto wierzy w przyjaźń damsko-męską. Ale ja wierzyłam. Dziwnym sposobem, Leonowi ufałam bardziej, niż na przykład Benowi.
      - Cześć. – odpowiedziałam po chwili milczenia. – Chyba powinieneś wrócić do domu. Co ty tu w ogóle robisz?
- Chyba masz spóźniony refleks. – odparł.
- Może. Ale czasem lubię sobie posiedzieć w samotności. – Zastanowiłam się, czy zrozumie w tym cichą prośbę. Oczywiście, że nie.
- Walczyłem dzisiaj z Andy. – zaczął.
- I? – Wbiłam wzrok w horyzont.
- I nic. Tak sobie mówię.
     Odgarnęłam włosy z twarzy. Śpiew ptaków i szum pobliskiego jeziora, Esgaroth, wprawiały mnie w melancholijny nastrój. Cisza i spokój napawały mnie radością. Relaksowałam się; wiatr delikatnie muskał moją skórę.
    - Pójdę już. Dobranoc. – Wyrwałam się nagle. W sumie, to trochę bez sensu było „dobranoc”, zważywszy na porę – była może jakaś czwarta rano.  Ale coś mnie zatrzymało. Pierwsze promienie słońca. Zamknęłam oczy i westchnęłam. Było mi tu tak dobrze.
- Fajnie, co? – mruknął pod nosem mój kuzyn.
- Mhm… - W odpowiedzi ruszyłam w stronę zejścia z dachu, a następnie skierowałam się do mojego pokoju. Skywalker trochę mnie onieśmielał. Nigdy do końca mu nie ufałam, mimo, że był moim najlepszym przyjacielem.
     Wreszcie byłam na miejscu. Rzuciłam się na łóżko i błyskawicznie zasnęłam.  

~~~~~~***~~~~~~
No to już za prologiem. Ogólnie, mam nadzieję, że Wam się spodobał. Akapity
mi troszkę wariują, ale następnym razem będzie lepiej. W prologu
zawarłam dwie postacie, ale ogólnie będą prawie wszystkie.
Błędy są, jak wszędzie, ale ja jakoś nie zauważyłam, więc śmiało mówcie. 
U kogo dzisiaj leje? Bo mnie osobiście wkurza ta pogoda :/  

Aha, jeszcze dedyki. To będzie tak:

KIWI - pogromca moich porozsypywanych przecinków i innych znaków interpunkcyjnych, mój odblokowywacz musku ;P
MAY - Tigermoonku, nie złość się za tyle błędów. Wiesz, że ten... ja dzisiaj usypiam.

Niech Moc Będzie Z Wami!