wtorek, 1 listopada 2016

07. Łąki Naboo

Świat zatrzymał się w miejscu. Potężna fala czegoś przeszła przez wszystko, co było na planecie. Jedi poczuli Moc. Po jeziorach przebiegły fale a drzewa zaszumiały. Koniec. Początek.

~***~

Mistrz Yoda siedział w swojej komnacie, ponuro przypatrując się krajobrazowi. Naboo nie zmieniła się od stuleci – wiecznie jędrna, zdrowa ziemia, zielone drzewa i krzewy. A w ostatnich latach… Co? Burze. Deszcze. Coś się stało. Nie chodzi tutaj nawet o zmiany klimatu. Raczej… przygotowanie. Do czegoś, co nastąpiło dziś. Teraz, przed chwilą. Ale czemu Jedi nic o tym nie wiedzieli?
Moc. Należało się jej spytać. Ale czy ona odpowie?

~Olivia~

Szłam spokojnym krokiem głównym korytarzem Temple II. Wiedziałam mniej więcej, gdzie znajdę salę treningową. Starałam się w końcu zorganizować. Musiałam podołać zadaniu i zostać prawdziwą mistrzynią Jedi, jak sobie obiecałam. Będę lepsza niż Luke Skywalker.
Po tych paru dniach byłam już w stanie stwierdzić, że znacznie trudniej będzie przystosować się do nowego otoczenia. W Domu panowała zupełnie inna atmosfera. Czułam się tam jak członek wielkiej rodziny, którą tworzyli wszyscy padawani i mistrzowie. Tutaj panowała nieco bardziej… Oficjalna atmosfera. W sumie nie mogłam się dziwić, w końcu w Domach mieszkało po około czterdzieści osób, a Temple II było przepełnione adeptami, padawanami, mistrzami, nawet starszymi uczniami. Można było spotkać tu nawet polityków! Czy bardzo mi to przeszkadzało? Niekoniecznie, jednak czułam się nieco… zrzucona na bok. Bardzo nie lubiłam tego uczucia. Uważano, że Leo i Rey są najpotężniejszymi kandydatami na Rycerzy Światła. Chciałam pokazać, że pochodzenie nie ma znaczenia.
– Aua! – krzyknęłam po chwili. Głowa zderzyła się z czymś, co przypominało człowieka. Ach, nie! To był człowiek. Czarnowłosy mężczyzna, o niezdrowo brązowym kolorze oczu.
– Może byś tak patrzył przed siebie? – Potarłam głowę.
– Przepraszam najmocniej, ale to chyba ty na mnie wpadłaś. – Zgromił mnie wzrokiem.
– Ech, jeśli przeżyję tu choć miesiąc bez wpadania na ludzi to będzie sukces! – mruknęłam.
– Czekaj… To ty jesteś tu nowa? – zaciekawił się, podając mi rękę, abym mogła wstać.
– Tak, jestem z 42. Domu. Coruscant. A teraz wybacz, le idę na zajęcia – podałam rękę chłopakowi, a następnie odbiegłam w kierunku Sali ćwiczebnej.

Po kilku minutach byłam na miejscu. Sala była ogromnym pomieszczeniem ze szklanym sufitem i piękną, metalowo-drewnianą podłogą. Ściany oddawały śliczny kolor beżu, a wokół porozstawiane były zielone rośliny. W jednym z rogów pomieszczenia stały symulatory, holokomputery i bronie.
– Niesamowite… – szepnęłam jedynie.
– Masz całkowitą rację. – usłyszałam głos mistrzyni Kero-Delyas koło siebie – Cudowne miejsce. No, ale nie na to czas. Pozycja. Dziś potrenujesz szermierkę z samym manekinem z Temple II.
Prychnęła tylko pod nosem, przygotowując się do walki.

~Leo~

– Rey, co powiesz na spacer? – Uśmiechnąłem się milutko do siostry.
– Nawet nie próbuj. Ostatnim razem, kiedy tak było, wykradłeś mi z magazynu cały smar, a ja obudziłam się następnego dnia umazana czarnym ohydztwem.
– Skoro to takie ohydztwo, to czemu używasz go do naprawy statków i tym podobnych? – spytałem, śmiejąc się pod nosem.
– Wsadź sobie tą szczoteczkę do metalu, którą trzymasz w ręku, do nosa, zamiast próbować mi nią umyć zęby, jak to było sześć lat temu. – skomentowała moja obrażona siostra, przewracając oczami.
– Wiesz co, wolę jednak spacer. – Zakryłem twarz dłońmi, wzdychając ciężko, po czym odłożyłem szczoteczkę na miejsce.
– Idź sobie sam. Ja muszę się ogarnąć bo za pół godziny mam trening i… – Ja już jej nie słuchałem. Poszedłem przed siebie, po chwili stając w głównych drzwiach Temple II.
– Dokąd się wybierasz, synku? – Usłyszałem za plecami. Tak, to była moja matka.
– Idę się przejść, ale wrócę na kolację.
Bez dalszego zastanawiania się czy zbędnego tłumaczenia, ruszyłem w kierunku kwiecistych pól.
Dzięki Mocy biegłem dwa razy szybciej. Mijałem dobrze mi znane kamienie, które zasłaniały wejście do jaskiń Galoo. I dobrze. Minąłem pagórek, na którym w wieku siedmiu lat walczyłem z Benem na miecze świetlne o jabłko.  Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdyby teraz było jak dawniej… Gdyby teraz Ben robił tylko takie problemy jak zwykłe jabłko. Ostatnio nieźle się popisał, dusząc Watsona publicznie… Wiedziałem, że nie powinienem go osądzać, ale nie dało się… Osądzanie ludzi jest strasznie dziecinne. Zdaniem mojej siostry byłem jeszcze dzieckiem, więc choć raz przyznam jej rację.
Mówiąc prościej – Ben był dziwny. Niemal wszyscy szeptali między sobą, że jest odludkiem i wariatem. Trudno było mi w to nie wierzyć. Ale co powiedziałaby Cherry lub Andy, gdybym wyjawił i swoją opinię na temat ich braciszka? Mogłem liczyć na poszatkowanie mieczem świetlnym? Przynajmniej od tej młodszej.
Moje reflekcje życiowe przerwałem w momencie, w którym dotarłem nad jezioro Chain. Usiadłem na jednym z moich ulubionych kamieni, wpatrując się w powierzchnię wody. Była idealnie gładka, odbijała przepięknie światło słońca. Tylko tutaj potrafiłem się wyciszyć i pomedytować. Może byłem ambiwertykiem? A nie, jak wszyscy powtarzali, ekstrawertykiem?
 – To po co ich słuchasz? – Podskoczyłem do góry. Obróciłem się, jednak nikogo za mną nie było. – Bez sensu, skoro wiesz prawdę a oni mówią ina… inaczej. – Teraz byłem pewien, że mówca znajdował się za mną. A konkretniej – mówczyni. Był to ewidentnie głos, którego się nie spodziewałem. Głos małej dziewczynki.
– Gdzie jesteś? – Ponownie się obróciłem, ale nikogo nie znalazłem. – To nie jest śmieszne. Przestań się bawić, mała.
W odpowiedzi usłyszałem jedynie chichot wesołej małolaty.
– Nigdy mnie nie złapiesz… – Powiedziała, ale zaraz po tym rozległ się dźwięk przewracającego się dziecka. Wtedy ją dostrzegłem.

___________________________________________
Dzień dobry!
Po dłuuuuuuuuuuuuugiej przerwie powracam z kolejnym rozdziałem :)
Mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze całej fabuły i historii. Ogólnie to pojawiłby się szybciej, gdyby nie szkoła i dwa inne blogi do ogarnięcia. 
Także co, ja spadam, a dedyk jest dla Natale Witness :))))))
NMBZW!