wtorek, 26 lipca 2016

03. Nocna Rutyna




~Leo~
Leżałem spokojnie w łóżku, wsłuchując się w monotonne kapanie deszczu. Kropelki wody delikatnie uderzały o szyby okien dachowych, po czym spływały w dół, tworząc dziwne wzorki. Watson leżał na łóżku obok i grał na konsoli. Najchętniej wstałby i wziął się za treningi, ale Leia kategorycznie zabroniła mu wychodzić z łóżka po tym, co przeszedł. Ben też się zapadł pod ziemię. W sumie to trudno mu się dziwić, ale z drugiej strony… mamy 30 ABY. Za tydzień wszyscy o tym zapomną i będzie git.
Spojrzałem na zegarek. Pierwsza piętnaście. Młodsza część Świątyni już spała. No, może oprócz nas. Andy zapewne wcina popcorn i ogląda filmy z Cherry, która zasypia na dwudziestej minucie, Rey bawi się w mechanika, a matki sprzątają po całym dniu. Ojcowie… mój akurat zapewne medytuje, a Han Solo czyści blastery. Ja z Watsonem jak zwykle siedzimy w pokoju i się obijamy.
Dzisiaj byłoby dokładnie tak samo, gdyby nie pewna dziwna rzecz…
– Która godzina? – Spytał Watson odrywając wzrok od Hope War 4 ze swojej konsoli (nie znam się, nie wiem czy takie coś istanie xD). Na szyi nadal miał czerwone ślady. Ciemne włosy miał rozwichrzone, a czarne oczy świeciły od zmęczenia.
– Prawie wpół do drugiej. Może idź się myć?
Mój współlokator kiwnął głową. Podniósł piżamę i ruszył do łazienki. Pogoda nie poprawiała ogólnego nastroju. Za nami pojawiły się ciemne chmury. Zbierało się na burzę. W czasach wojen Klonów byłoby to kataklizmem, ale po pokonaniu Vadera i Imperatora działy się dziwne rzeczy. Jakieś siedemnaście lat temu wystąpiła tu dziwna zmiana i wszelkiego rodzaju burze, śnieg, wichury i tym podobne po prostu sobie były.
Słuchałem uważnie dźwięków z otoczenia. Niby nic się nie działo, a jednak… Po chwili usłyszałem kroki na korytarzu. O tej godzinie? Fakt, znaczna większość osób nie spała, ale od godziny 23:00 obowiązywał zakaz wychodzenia z pokoi (pomijając to, że zakaz ten został miliard razy złamany, nie tylko przez nas).
Ciekawość wzięła górę i już po chwili stałem przed drzwiami. Cienki, pusty dźwięk skrzypiących zawiasów zdawał się przerywać wszechobecną ciszę. Na korytarz padła wąska strużka światła. Nikogo nie było widać, co stawało się coraz bardziej podejrzane.
W głowie miałem setki myśli. Co, jeśli to jakiś szaleniec, chcący wysadzić naszą świątynię, albo psychopatyczny złodziej?
Poczułem dreszcz na karku. Za mną ktoś stał.
Zagłębiłem się w Mocy, po czym wykonałem błyskawiczny obrót o 180 stopni i kopniakiem powaliłem zdezorientowanego intruza.
– Aua, co ci odbiło? – Z podłogi podniosła się młoda dziewczyna. Nie byłem w stanie stwierdzić, jaki ma kolor włosów i oczu w tym mroku.
Mimowolnie się zarumieniłem.
– Wybacz, ale nie codziennie dziewczyny łażą po korytarzach o drugiej w nocy – Podałem jej rękę, ale ona ją odtrąciła.
– Tia… Moja „opiekunka” – zrobiła cudzysłów palcami – Jest do niczego.
Spojrzałem na nią nierozumnym wzrokiem.
– Nie wiem nawet gdzie jest mój pokój.
– A jaki masz numer? – spytałem. Podała mi tabliczkę z kluczykiem – 67.
– Chyba nieco zabłądziłam, przepraszam. Obudziłam was? – Przeleciała zażenowanym wzrokiem numery naszych pokoi – 27, 26, 25.
– Ech, pomyliłaś piętra. Chodź, zaprowadzę cię. Tylko bądź bardziej czujna, nie zapominaj, że to Jedi. – Ruszyłem przed siebie. – A tak w ogóle, to skąd się tu wzięłaś?
– No… Z Domu na Coruscant. Jestem Olivia Nightshadow. – Wyraźnie oczekiwała ode mnie, że powiem „Ach, znam cię! Dasz mi autograf?”, ale niestety nic nie kojarzyłem.
– Leo Skywalker – przedstawiłem się, chcąc wybrnąć z sytuacji. Najwyraźniej moje nazwisko zrobiło na niej wrażenie. Mój ojciec był bohaterem na światową skalę.
Po chwili milczenia skręciłem w główny korytarz i zacząłem nowy temat. Posiadanie taty-celebryty jest dość kłopotliwe.
– To… kto jest tą twoją „opiekunką” do niczego? – powiedziałem w końcu.
– Andy Solo.
– Ona? Moja…
– Dziewczyna? No co ty! – przyglądała się mi z pogardą. Jej przenikliwy wzrok mnie onieśmielał.
– …kuzynka. – Skręciliśmy w prawo i zaczęliśmy wspinaczkę po schodach. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Wkrótce stanąłem przed pokojem numer 67.
– Dzięki. – Przekręciła klucz w zamku. W środku ujrzałem duże łóżko, kilka szafek i miękki, wygodny dywan. Z prawej strony stała czerwona walizka, a ściana naprzeciwko mnie była cała ze szkła. Typowy pokój w świątyni dla rangi trzeciej.
– Dobranoc. Też mam poziom trzeci – wymamrotałem i udałem się z powrotem do swojej kwatery. Prawie nakryli mnie dwaj faceci z ochrony głównej, którzy kupowali kawę z ekspresu przy automatach. Ledwo schowałem się przed Cherry, która wracała do apartamentu numer 24. Najwyraźniej skończył się film a ona była już całkiem wyspana.
W pokoju zastałem pustkę, jedynie światło zapalone w łazience. Watson brał gorący prysznic.
Położyłem się na moim posłaniu i zamknąłem oczy. Mimowolnie zasnąłem.

~Watson~
Ciepła woda spływała po moich barkach. Mimo, że cały dzień leżałem, czułem się bardziej przygnębiony i zmęczony, niż po czterogodzinnych treningach. Martwiłem się o Bena bardziej niż o siebie. Chciałem porozmawiać z matką, ale ona kazała mi odpoczywać i sobie poszła. Nie wiedziałem, gdzie jest mój brat. Nie wiedziałem, co się z nim dzieje. Niezbyt przyjemne to uczucie.
Szyja nadal mnie bolała. Moje kręgi szyjne ledwo wytrzymywały ciężar głowy, co z zewnątrz brzmi zabawnie. Ale takie nie jest.
Nie słyszałem Leona, może zasnął, chociaż to dziwne. On tez miał dziwny dzień.
Ciepłe krople czystej wody spływały po moim karku, brzuchu, nogach i aż do stóp. Czułem się zrelaksowany. Czasem w jednej krótkiej chwili można się odstresować, zapomnieć o wszystkim. A zaraz znowu wszystkie zmartwienia wracają…

~Olivia~
Po szybkim prysznicu prawie że bezszelestnie wślizgnęłam się do łóżka. W moim pokoju spały jeszcze dwie dziewczyny, których nie znałam. Nie chciałam ich obudzić.
Niemniej jednak w nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam tak aż do trzeciej, kiedy wreszcie łaskawie raczyłam zasnąć. Ale i to mi się nie podobało. Moje sny były dziwne, zagmatwane.
Najpierw ujrzałam pięcioletnią siebie. Siedziałam na fotelu ojca, przeglądając kanały ultratelewizyjne z bajkami. Mój tata natomiast zajął miejsce przy biurku i pracował nad kolejną fakturą.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że życie może być inne. Zawsze miałam to, co chciałam. Dostawałam tony zabawek, najlepszy sprzęt elektroniczny, świetne ubrania… Ale jednej rzeczy bardzo mi brakowało: miłości. Ojciec nigdy nie miał dla mnie czasu. Ciągle siedział przy komputerze, wypełniał formularze lub jeździł na spotkania. Był typowym pracoholikiem.
A ja? Zostałam wychowana jako rozpieszczone dziecko. Zajmowali się mną służący. Moja matka… Hortan Nightshadow. Nigdy jej nie poznałam, umarła przy porodzie. Może gdyby ona żyła mój tato byłby inny. Może nadal potrafiłby kochać, okazywać uczucia.
Moje życie stało się proste i dumne.
Wizja rozmyła się.
Zobaczyłam mistrzynię Kero-Delyas. Najwyraźniej goniła kogoś po dolnych poziomach Coruscant. Z mistrzowską precyzją wymijała tysiące osób przechadzających się po ulicach. Cel był blisko. Kero wskoczyła do ścigacza i wzbiła się w powietrze. Pognała za białą plamką na horyzoncie, która w rzeczywistości była wysokiej klasy ścigaczem marki Utag.
Nie wiem, ile tak leciała, ale wkrótce silnik jasnego pojazdu się popsuł, a kierowca wylądował na… jednej  z platform parkingowych firmy Nightshadow Air.
Pamiętam tą chwilę. Miałam pięć lat, gdy na obszarze naszej rodziny wylądował dziwny Zabrak. Był nietypowym przedstawicielem tego gatunku. Zamiast czerwonej skóry miał całkowicie czarne ciało. Jego oczy jedynie pałały nienawistnym odcieniem czerwieni. Pamiętam, że ów osobnik spojrzał na mnie. Wyglądałam przez szybę, jak małe niewinne dziecko. A ten po prostu rzucił się na mnie. Przeszedł przez szklaną ścianę jak przez wodę. Chwycił mnie mocno, po czym wsiadł do pojazdu mojego ojca.
– Redo, proszę, nie rób jej krzywdy… – Na taras wbiegł zdyszany Owen Nightshadow, jeden z najbardziej wpływowych przedsiębiorców na całej planecie, a także moja jedyna rodzina.
– Nie taka była umowa, Ow. Nie dotrzymałeś obietnicy, więc pozwoliłem sobie… Dotrzymać jej za nas obu – roześmiał się pod nosem.
Wiedziałam już, że ojciec chce mnie gdzieś oddać. Była tak zdesperowana, że pozostało mi jedynie milczeć.
Ale nagle czarny ścigacz się zatrząsnął. Na tylnym siedzeniu wylądowała sprawnie młoda, ale dojrzała Togrutanka. Jednym kopniakiem wywaliła Zabraka z pojazdu, a następnie wzięła mnie na ręce. Moje ramiona były sine od potężnego uścisku mężczyzny.
– Chodź, mała. Nie masz co tu zostawać, nie takie jest twoje przeznaczenie. – Pogłaskała mnie po głowie, a mojego ojca skarciła spojrzeniem.

 __________________________________

 Długo mnie nie było, ale kto by tam tęsknił za tymi rozdziałami XD
Ten jest jakiś dziwny, miałam mnóstwo weny. Nie wiem co to wyszło.
Dziś nie mam dużo do gadania. Pp dziękuję wszystkim, którzy to czytają ^^

Dedykuję ten rozdział Vanessie i Florence <3 One dwie zawsze mi pomogą :D