~Leo~
Leżałem
spokojnie w łóżku, wsłuchując się w monotonne kapanie deszczu. Kropelki wody
delikatnie uderzały o szyby okien dachowych, po czym spływały w dół, tworząc
dziwne wzorki. Watson leżał na łóżku obok i grał na konsoli. Najchętniej
wstałby i wziął się za treningi, ale Leia kategorycznie zabroniła mu wychodzić
z łóżka po tym, co przeszedł. Ben też się zapadł pod ziemię. W sumie to trudno
mu się dziwić, ale z drugiej strony… mamy 30 ABY. Za tydzień wszyscy o tym
zapomną i będzie git.
Spojrzałem
na zegarek. Pierwsza piętnaście. Młodsza część Świątyni już spała. No, może
oprócz nas. Andy zapewne wcina popcorn i ogląda filmy z Cherry, która zasypia
na dwudziestej minucie, Rey bawi się w mechanika, a matki sprzątają po całym
dniu. Ojcowie… mój akurat zapewne medytuje, a Han Solo czyści blastery. Ja z
Watsonem jak zwykle siedzimy w pokoju i się obijamy.
Dzisiaj
byłoby dokładnie tak samo, gdyby nie pewna dziwna rzecz…
–
Która godzina? – Spytał Watson odrywając wzrok od Hope War 4 ze swojej konsoli (nie znam się,
nie wiem czy takie coś istanie xD). Na szyi nadal miał czerwone ślady.
Ciemne włosy miał rozwichrzone, a czarne oczy świeciły od zmęczenia.
–
Prawie wpół do drugiej. Może idź się myć?
Mój
współlokator kiwnął głową. Podniósł piżamę i ruszył do łazienki. Pogoda nie
poprawiała ogólnego nastroju. Za nami pojawiły się ciemne chmury. Zbierało się
na burzę. W czasach wojen Klonów byłoby to kataklizmem, ale po pokonaniu Vadera
i Imperatora działy się dziwne rzeczy. Jakieś siedemnaście lat temu wystąpiła
tu dziwna zmiana i wszelkiego rodzaju burze, śnieg, wichury i tym podobne po
prostu sobie były.
Słuchałem
uważnie dźwięków z otoczenia. Niby nic się nie działo, a jednak… Po chwili
usłyszałem kroki na korytarzu. O tej godzinie? Fakt, znaczna większość osób nie
spała, ale od godziny 23:00 obowiązywał zakaz wychodzenia z pokoi (pomijając
to, że zakaz ten został miliard razy złamany, nie tylko przez nas).
Ciekawość
wzięła górę i już po chwili stałem przed drzwiami. Cienki, pusty dźwięk
skrzypiących zawiasów zdawał się przerywać wszechobecną ciszę. Na korytarz
padła wąska strużka światła. Nikogo nie było widać, co stawało się coraz
bardziej podejrzane.
W
głowie miałem setki myśli. Co, jeśli to jakiś szaleniec, chcący wysadzić naszą
świątynię, albo psychopatyczny złodziej?
Poczułem
dreszcz na karku. Za mną ktoś stał.
Zagłębiłem
się w Mocy, po czym wykonałem błyskawiczny obrót o 180 stopni i kopniakiem
powaliłem zdezorientowanego intruza.
–
Aua, co ci odbiło? – Z podłogi podniosła się młoda dziewczyna. Nie byłem w
stanie stwierdzić, jaki ma kolor włosów i oczu w tym mroku.
Mimowolnie
się zarumieniłem.
–
Wybacz, ale nie codziennie dziewczyny łażą po korytarzach o drugiej w nocy –
Podałem jej rękę, ale ona ją odtrąciła.
–
Tia… Moja „opiekunka” – zrobiła cudzysłów palcami – Jest do niczego.
Spojrzałem
na nią nierozumnym wzrokiem.
–
Nie wiem nawet gdzie jest mój pokój.
–
A jaki masz numer? – spytałem. Podała mi tabliczkę z kluczykiem – 67.
–
Chyba nieco zabłądziłam, przepraszam. Obudziłam was? – Przeleciała zażenowanym
wzrokiem numery naszych pokoi – 27, 26, 25.
–
Ech, pomyliłaś piętra. Chodź, zaprowadzę cię. Tylko bądź bardziej czujna, nie
zapominaj, że to Jedi. – Ruszyłem przed siebie. – A tak w ogóle, to skąd się tu
wzięłaś?
–
No… Z Domu na Coruscant. Jestem Olivia Nightshadow. – Wyraźnie oczekiwała ode
mnie, że powiem „Ach, znam cię! Dasz mi autograf?”, ale niestety nic nie
kojarzyłem.
–
Leo Skywalker – przedstawiłem się, chcąc wybrnąć z sytuacji. Najwyraźniej moje
nazwisko zrobiło na niej wrażenie. Mój ojciec był bohaterem na światową skalę.
Po
chwili milczenia skręciłem w główny korytarz i zacząłem nowy temat. Posiadanie taty-celebryty
jest dość kłopotliwe.
–
To… kto jest tą twoją „opiekunką” do niczego? – powiedziałem w końcu.
–
Andy Solo.
–
Ona? Moja…
–
Dziewczyna? No co ty! – przyglądała się mi z pogardą. Jej przenikliwy wzrok
mnie onieśmielał.
–
…kuzynka. – Skręciliśmy w prawo i zaczęliśmy wspinaczkę po schodach. Resztę
drogi przebyliśmy w milczeniu. Wkrótce stanąłem przed pokojem numer 67.
–
Dzięki. – Przekręciła klucz w zamku. W środku ujrzałem duże łóżko, kilka szafek
i miękki, wygodny dywan. Z prawej strony stała czerwona walizka, a ściana
naprzeciwko mnie była cała ze szkła. Typowy pokój w świątyni dla rangi
trzeciej.
–
Dobranoc. Też mam poziom trzeci – wymamrotałem i udałem się z powrotem do
swojej kwatery. Prawie nakryli mnie dwaj faceci z ochrony głównej, którzy
kupowali kawę z ekspresu przy automatach. Ledwo schowałem się przed Cherry,
która wracała do apartamentu numer 24. Najwyraźniej skończył się film a ona
była już całkiem wyspana.
W
pokoju zastałem pustkę, jedynie światło zapalone w łazience. Watson brał gorący
prysznic.
Położyłem
się na moim posłaniu i zamknąłem oczy. Mimowolnie zasnąłem.
~Watson~
Ciepła
woda spływała po moich barkach. Mimo, że cały dzień leżałem, czułem się
bardziej przygnębiony i zmęczony, niż po czterogodzinnych treningach. Martwiłem
się o Bena bardziej niż o siebie. Chciałem porozmawiać z matką, ale ona kazała
mi odpoczywać i sobie poszła. Nie wiedziałem, gdzie jest mój brat. Nie
wiedziałem, co się z nim dzieje. Niezbyt przyjemne to uczucie.
Szyja
nadal mnie bolała. Moje kręgi szyjne ledwo wytrzymywały ciężar głowy, co z
zewnątrz brzmi zabawnie. Ale takie nie jest.
Nie
słyszałem Leona, może zasnął, chociaż to dziwne. On tez miał dziwny dzień.
Ciepłe
krople czystej wody spływały po moim karku, brzuchu, nogach i aż do stóp. Czułem
się zrelaksowany. Czasem w jednej krótkiej chwili można się odstresować,
zapomnieć o wszystkim. A zaraz znowu wszystkie zmartwienia wracają…
~Olivia~
Po
szybkim prysznicu prawie że bezszelestnie wślizgnęłam się do łóżka. W moim pokoju
spały jeszcze dwie dziewczyny, których nie znałam. Nie chciałam ich obudzić.
Niemniej
jednak w nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam tak aż do trzeciej, kiedy
wreszcie łaskawie raczyłam zasnąć. Ale i to mi się nie podobało. Moje sny były
dziwne, zagmatwane.
Najpierw ujrzałam pięcioletnią siebie.
Siedziałam na fotelu ojca, przeglądając kanały ultratelewizyjne z bajkami. Mój
tata natomiast zajął miejsce przy biurku i pracował nad kolejną fakturą.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że życie
może być inne. Zawsze miałam to, co chciałam. Dostawałam tony zabawek, najlepszy
sprzęt elektroniczny, świetne ubrania… Ale jednej rzeczy bardzo mi brakowało:
miłości. Ojciec nigdy nie miał dla mnie czasu. Ciągle siedział przy komputerze,
wypełniał formularze lub jeździł na spotkania. Był typowym pracoholikiem.
A ja? Zostałam wychowana jako rozpieszczone
dziecko. Zajmowali się mną służący. Moja matka… Hortan Nightshadow. Nigdy jej
nie poznałam, umarła przy porodzie. Może gdyby ona żyła mój tato byłby inny.
Może nadal potrafiłby kochać, okazywać uczucia.
Moje życie stało się proste i dumne.
Wizja rozmyła się.
Zobaczyłam mistrzynię Kero-Delyas. Najwyraźniej
goniła kogoś po dolnych poziomach Coruscant. Z mistrzowską precyzją wymijała
tysiące osób przechadzających się po ulicach. Cel był blisko. Kero wskoczyła do
ścigacza i wzbiła się w powietrze. Pognała za białą plamką na horyzoncie, która
w rzeczywistości była wysokiej klasy ścigaczem marki Utag.
Nie wiem, ile tak leciała, ale wkrótce
silnik jasnego pojazdu się popsuł, a kierowca wylądował na… jednej z platform parkingowych firmy Nightshadow
Air.
Pamiętam tą chwilę. Miałam pięć lat, gdy
na obszarze naszej rodziny wylądował dziwny Zabrak. Był nietypowym
przedstawicielem tego gatunku. Zamiast czerwonej skóry miał całkowicie czarne
ciało. Jego oczy jedynie pałały nienawistnym odcieniem czerwieni. Pamiętam, że
ów osobnik spojrzał na mnie. Wyglądałam przez szybę, jak małe niewinne dziecko.
A ten po prostu rzucił się na mnie. Przeszedł przez szklaną ścianę jak przez
wodę. Chwycił mnie mocno, po czym wsiadł do pojazdu mojego ojca.
– Redo, proszę, nie rób jej krzywdy… –
Na taras wbiegł zdyszany Owen Nightshadow, jeden z najbardziej wpływowych
przedsiębiorców na całej planecie, a także moja jedyna rodzina.
– Nie taka była umowa, Ow. Nie
dotrzymałeś obietnicy, więc pozwoliłem sobie… Dotrzymać jej za nas obu –
roześmiał się pod nosem.
Wiedziałam już, że ojciec chce mnie
gdzieś oddać. Była tak zdesperowana, że pozostało mi jedynie milczeć.
Ale nagle czarny ścigacz się zatrząsnął.
Na tylnym siedzeniu wylądowała sprawnie młoda, ale dojrzała Togrutanka. Jednym
kopniakiem wywaliła Zabraka z pojazdu, a następnie wzięła mnie na ręce. Moje
ramiona były sine od potężnego uścisku mężczyzny.
– Chodź, mała. Nie masz co tu zostawać,
nie takie jest twoje przeznaczenie. – Pogłaskała mnie po głowie, a mojego ojca
skarciła spojrzeniem.
__________________________________
Długo mnie nie było, ale kto by tam tęsknił za tymi rozdziałami XD
Ten jest jakiś dziwny, miałam mnóstwo weny. Nie wiem co to wyszło.
Dziś nie mam dużo do gadania. Pp dziękuję wszystkim, którzy to czytają ^^
Dedykuję ten rozdział Vanessie i Florence <3 One dwie zawsze mi pomogą :D
Ja cekałam! *foch* Dzieki za dedyk :*
OdpowiedzUsuńKelly: Nie umiesz sie dlugo gniewac
Ja: Wiem xD A moja wena jest kapryśna. Raz jest raz jej nie ma... Ej zaczynam sie stresowac.
Kelly: Jeszcze dwie godziny.
Ja: *Stres* Do Kelly troche napisalam... Do Ness nic... Do Megi cos napisałam... Masakra xd Dobra czekamy na next!! :****
NMSBZT!!
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńCo cię wzięło na anatomię człowieka tak nagle? Hmm?
Dobra, nie chce mi się pisać i tak wszystko ci powiedziałam, i pięknie mi tu śpiewasz obok.
NMBZT!
Super, przeczytałam.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział. :)
Zapraszam do mnie
starwarspoland.blogspot.com
:)
Cieszę się że wpadłaś :)
UsuńJak znajdę czas to ja też wpadnę do Ciebie ;)
Przeczytałam, brak weny na komentarz więc sorry jeśli będzie krótki :D
OdpowiedzUsuńRozdział super i nie mogę się doczekać kolejnego <3 !!!
Gubię się w postaciach ale myślę że między Oliwia i Leo może coś będzie...
Cóż jak mówiłam brak kompletnie weny może jak mnie najdzie to tu wrócę...
Na razie to tyle :)
Czekam na nexta
NMBZT