~Olivia~
–
Na lotnisko dotarła Mistrzyni Kero-Delyas. – Zakomunikował mi robot, wchodząc
do pokoju. W odpowiedzi pokiwałam głową,
wyłączając datapad. Cały dzień czekałam sama w pokoju, podczas gdy moje dwie
współlokatorki trenowały w najlepsze. Właściwie to nawet ich nie znałam,
ponieważ przyjechałam tu dwa dni temu. Ale nie odczuwam potrzeby kontaktowania
się z innymi ludźmi, jestem samowystarczalna. Dziwnym sposobem, gdy tylko
zaczynam mówić, wszyscy sobie idą.
Potrząsnęłam
głową, podnosząc się z łóżka i odgarniając wszystko myśli na bok. Wreszcie będę
miała co robić… Chociaż studiowanie struktury powierzchni Temple II nie było
nudnym zajęciem. Uwielbiałam architekturę, obliczenia i wszystko, co dało się
wyjaśnić. Może dlatego czasami moja mistrzyni mówiła, że powinnam uwierzyć
bardziej w Moc, która mnie otacza. Istnienia Mocy nie da się wyjaśnić… A
przynajmniej nikt tego jeszcze nie zrobił. Chciałabym być pierwsza.
Szłam
korytarzem, bujając w chmurach. Wymijając większość padawanów i adeptów, którzy
włóczyli się po moim piętrze i nie tylko, dotarłam w końcu do lądowiska. Tam
zachowałam się zupełnie proceduralnie, jak na Jedi. Skłoniłam się nisko Kero-Delyas,
która szła powolnym krokiem do Temle II. Dla niej praca tutaj była równie
niezwykła, jak dla mnie.
–
Padawanie. Dobrze cię widzieć. – Uśmiechnęła się lekko Dathomiranka – Spotkałaś
się już z Radą?
–
Właściwie… to… Nie bardzo.
Na
moje szczęście zadzwonił alarm. Na lądowisku właśnie parkował
nie-miejący-tu-parkować statek. Po chwili ze środka wyszła… Aayla Secura, wraz
z tym Leonem, który wtedy doprowadził mnie do pokoju, Rey Skywalker oraz jakąś
blondynką.
–
Misja powiodła się! – Wykrzyknęła Secura, ale nie zabrzmiało to dość
optymistycznie, jak na mój gust. Mimo to rozległy się huczne brawa, a następnie
ekipa medyczna zajęła się Twi’leanką, która podczas wygłaszania radosnej mowy o
zadowalającym rezultacie nieco podupadła na zdrowiu.
Przyjrzałam
się uważnie padawanom, którzy właśnie tu wylądowali. Wyglądali na przerażonych.
–
Też mnie to zastanawia. – Koło mnie pojawiła się Kero-Delyas, idealnie
wpasowując się w moje myśli.
–
Myślisz, że spotkało ich coś strasznego?
–
Ty możesz się tego dowiedzieć. W końcu to osoby z twojego rocznika. A poza tym…
Skywalkerów zna cała świątynia. Ale teraz nie zaprzątaj sobie tym głowy. –
powiedziała – Idź przyszykować się na trening.
Skłoniłam
się i pobiegłam się przebrać. Moa głowa mogła w każdej chwili pęknąć, przepełniona
pytaniami. Nienawidziłam czegoś nie wiedzieć. Co, jeśli wpadnie mi do głowy
rozwiązanie problemu? Kto coś wymyśli, jeśli nie ja?
Uspokoiłam
się. Właśnie takiego myślenia wyrzekają
się Jedi, moja droga – zabrzmiał w mojej głowie głos Kero. Starałam się
bardzo, ale nie umiałam pokonać swojej największej wady. Ale co poradzę, że mam
takie nieodparte wrażenie?
Dobrze.
Póki co powinnam zająć się sobą. Miałam na sobie błękitny strój treningowy
Jedi. Włosy związałam z tyłu głowy, a do ręki wzięłam mój miecz świetlny.
Uwielbiałam go. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości.
Miecz to przedłużenie ręki. Byłam z siebie dumna, ponieważ stworzyłam go w
wieku jedenastu lat. Błękitna klinga przecięła powietrze przede mną.
W
tej chwili usłyszałam śmiechy. Moje współlokatorki wracały z treningu. Po
chwili do pokoju zajrzała blondynka o piwnych oczach. Koło niej pojawiła się
niebiesko-skóra Twi’leanka o wielkich, głęboko niebieskich oczach. Obie
spojrzały na mnie ze zdziwieniem, jakby dopiero co zauważyły, że mają
współlokatorkę.
–
Cześć, jestem Odda Si. – Odezwała się niebieska, podając mi rękę. Odwzajemniłam
gest, nadal nic nie mówiąc. Ta druga spojrzała na mnie nieco zaskoczona,
również się przedstawiając.
–
Celia Tune – wymamrotała.
–
Olivia Nightshadow. – Uśmiechnęłam się lekko.
Dobra,
formułka odklepana. Miałam nadzieję, że będzie dobrze. Nie miałam za bardzo
talentu w zawieraniu nowych znajomości. Wolałam zaufać sobie i skupić się na
mnie. Wyszłam szybko z apartamentu, kierując się do Sali ćwiczebnej numer sto
dwadzieścia. Zanurzyła się w mocy, szukając odpowiedniego numerku. Chyba drugi
raz nie będzie pytać Skywalkerów o drogę.
Ech,
jak nie na nich, to na kogoś innego.
~Rey~
Po
powrocie do Temple II położyłam się do łóżka. Mistrzyni Secura miała się w
miarę dobrze; Leo przyniósł mi herbatkę. Okazało się, że potrafił być w miarę
znośny, kiedy się martwił. Niedługo przyszła też moja matka, która cieszyła się
mianem Sekretarza Świątyni Jedi.
–
Bardzo źle się czujesz? – spytała, jakbym była zwyczajnym dzieckiem z podwórka.
Traktowano mnie nie jak Jedi, tylko jak zwykłą mieszkankę Naboo.
–
Nie, po prostu… Trochę jestem wstrząśnięta. – W mojej głowie siedziały obrazy
Ramonai i jej zakrwawionej twarzy. Czy to podchodziło pod horror? Zapewne. Ale
za nic nie pasowało do tamtej fabryki. Widziałam maszyny, widziałam roboty i
inne takie, ale nie… wapiry! Czu czymkolwiek była tamta dziewczyna.
Tu
zrobiłam błąd. Zapomniałam, jak wielkie są umiejętności czytania z Mocy mojej
Matki. Mara od razu dowiedziała się wszystkiego, o czym myślałam.
Przeklęłam
swoją głupotę. Nikomu nie miałam mówić…
–
Strach, Rey. Strach cię zjada. Uspokój się. Moc, poczuj ją… – Mówiła teraz
całkiem poważnie, patrząc mi w oczy. Próbowałam iść za jej radami. Wiedziałam,
że Wszechpotężna Siła mnie otacza (Nie, Olga, nie
matka Mocy Bożenka xD). Uspokoiłam się. I wtedy poczułam, że coś się
stało.
~Ben~
Siedziałem
samotnie na jednej z ławek w Świątyni. Moje oczy rejestrowały piękne krajobrazy
Naboo za szklaną szybą. Wpatrywałem się w ptaki, trawy i drzewa. Ten obraz był
taki niewinny. Ciekawe, jak to być takim ptakiem. Może powinienem odlecieć jak
on? Samotny, wolny…
Moje
uszy wsłuchiwały się w wszechobecną ciszę. Korytarze Temple II były puste. Cały
NZJ udał się na lekcje. Młodziki na swoje praktyki, starsi na wykłady.
Doświadczeni na swoje indywidualne treningi ze specjalistami, padawani z
mistrzami także ćwiczyli. Mój mistrz był przecież moją rodziną. Nie mógł mnie
zrozumieć tak, jak obcy.
Moje
płuca rejestrowały świeże powietrze. Lasy i pola Naboo wprost przepełnione były
takimi cudnymi krajobrazami. Czuło się pewnego rodzaju żal, patrząc na to
wszystko. To było niekontrolowane uczucie chęci zrobienia czegoś więcej, niż
inni.
Moja
dusza czuła obecność Mocy. Moc była jedna, wszechobecna. Ta potęga przepływała
przez budynek, otoczenie i planetę. Ale nie rozmiar i sława czyniły Temple II tak
potężną. Była ona niesamowicie przesiąknięta Mocą. Siłą, zdolną zdziałać
wszystko.
Poczułem
ucisk w żołądku. Coś był nie tak. Wczuwając się w Moc, błądziłem po myślach.
Po
chwili coś się stało. Coś niezwykłego.
~~~~~(***)~~~~~~
Nie ma to jak opublikować bez notki xDD
Hejo. Wiem, że długo mnie nie było, ale cóż. Mimo, że jako tako idzie mi w tej mojej ukochanej placówce oświatowej, to jednak czasu trochę zabiera. Na dodatek jest Muzyczna xD Ale, heloł. Mam nadzieję, że w miarę to mi wyszło.
Dedyk dla... hm...
Emily - wyłaź mi stamtąd, heloł, gdzie cię wcięło?!
Olgi - bo tak.
NMBZW <3