niedziela, 18 grudnia 2016

08. Jak za dawnych czasów



~Olivia~
Zaciekle uderzałam w ćwiczebny manekin. Z determinacją wyżywałam się na kukle, próbując zdobyć uwagę mojej mentorki. Chciałam wywrzeć dobre wrażenie na mistrzyni Kero-Delyas, ta jednak nie okazywała żadnych emocji. Jak zwykle zresztą, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Kiedy trening, to trening, a czas na pogaduszki i opinie będzie później. W gruncie rzeczy miałam dość wysokie mniemanie o sobie i byłam świadoma swoich wartości. Nie mogłam pominąć faktu, że Kero wielokrotnie powtarzała mi, iż spisałam się na medal.
Uchyliłam się przed kolejnym ciosem automatu. Mimo, że to tylko głupie kabelki i metal, to jednak nie było tak łatwo pokonać tego droida. Byłam przyzwyczajona do gorszej jakości manekinów z naszego Domu. Właśnie, Domu. Wciąż o nim myślałam. Tak bardzo chciałam się dostać tu, do Temple II... Ale gdy już jestem na miejscu... Chyba wolałabym wrócić. 
– Skup się! – powiedziała obserwująca mnie czujnie Jedi, a ja zstąpiłam z powrotem na ziemię, przeklinając w duchu samą siebie. To nie czas na jakieś bezsensowne dylematy. Powinnam się cieszyć z mojego sukcesu, a nie narzekać na warunki mieszkalne czy międzyludzkie. 
– Tak, mistrzyni. – odpowiedziałam, blokując kolejny cios i przechodząc do ofensywy. Wyciszyłam umysł i skupiłam się maksymalnie. Obiecałam sobie, że będę lepsza od Skywalkerów. I zamierzałam dotrzymać słowa.

– Koniec treningu – oznajmiła w końcu moja mentorka, a ja otarłam pot z czoła, oddychając ciężko. Cztery godziny okładałam mechanicznych przeciwników. Moje miecze treningowe wyglądały, jakby właśnie przeżuł je Sarlacc. Zresztą mi nie było daleko do ich stanu. 
– Było dobrze? – spytałam z nadzieją w głosie, jak zwykle wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
– Wiesz, że było dobrze  – Uśmiechnęła się do mnie Kero-Delas, a ja ukłoniłam się, kierując się w stronę głównego korytarza.

~Leo~
– Kim jesteś? - spytałem, podbiegając do leżącej na ziemi dziewczynki.
– Nikim i niczym, a jednocześnie wszystkim i każdym. - odpowiedziała wesoło (Meg kolor włosów albo wiek proszę!), odtrącając moją wyciągniętą rękę. Z zaskoczeniem przyjrzałem się małej dokładniej. Miała wielkie, głębokie, czarne oczy, przypominające mrok oceanu. Jej krótkie włosy były w kolorze złotego zboża, a skóra - niesamowicie gładka. Uroda dziewczynki zdawała się być bez skazy.* Uśmiechała się promiennie, ukazując rząd równych, białych i czystych, dziecięcych ząbków.
– Nie wygłupiaj się. Gdzie są twoi rodzice? W tej części planety nie ma miast. To dzikie łąki. – Wbrew jej woli złapałem ją za rękę i nie puściłem.
– Czemu? – spytała jedynie, wbijając we mnie swój wzrok. Nie wiem czemu, ale miałem ochotę zgodzić się na wszystko, o co mnie poprosi. Była taka słodka i niewinna…
– Co „czemu”? – Zmarszczyłem brwi. Mała powtórzyła, tym razem innym tonem.
– CZEMU MNIE TRZYMASZ. PUŚĆ.
To, co zobaczyłem, było straszne. W momencie, w którym wypowiadała te słowa, jej oczy poczerwieniały, jakby miała do nich wylew krwi. Usta przybrały kolor soczystej krwi, a idealna, gładka cera dziecka zmieniła się w bladą jak śnieg. Pięciolatka stała, wpatrując się we mnie i miażdżąc wzrokiem. Z przerażeniem  cofnąłem dłoń, ściskającą kończynę tajemniczego dziecka.
– Nie możesz tak. – odezwała się po chwili swoim normalnym, słodkim głosem. Na powrót wyglądała cudownie i słodko. Uśmiechnęła się promiennie, bez słowa podnosząc się z ziemi. Jednak ja wciąż widziałem w niej tego demona… Co to było?
– Wiesz co, może zacznijmy od początku. Skąd się tu wzięłaś? – Ale ona nie słuchała, tylko pobiegła nad brzeg jeziora. Zanurzyła się w wodzie i ze śmiechem chlapała na wszystkie strony.
– Mała, zgubiłaś się? – spytałem po raz któryś. Zaczynało mnie to denerwować. Owszem, jedi nie mogą się denerwować, a takiemu dziecku wypada pomóc.
– Dlaczego mówisz, że się zgubiłam? – Zmarszczyła czoło, po sekundzie wracając do swojej zabawy.
Miałem tego dosyć. Nie mogłem przecież porzucić takiego dziecka na pastwę losu, ale z drugiej strony… Ta demoniczna przemiana. Co mogła oznaczać? A może to tym bardziej powinienem ją zabrać do Temple… Nie wiedziałem. Po prostu miałem mętlik w głowie. A poza tym… czy będzie chciała pójść?
– Słuchaj, chodź ze mną – zwróciłem się do pięciolatki, która wlepiła we mnie wielkie, piękne oczy. – Wystarczy, że zrobisz to, o co cię proszę. Będzie ciekawie.
– Lubię ciekawe rzeczy. – odparła beznamiętnie, zbliżając się do mnie.
– W takim razie chodźmy. – Westchnąłem, podając jej rękę.

~Mara Jade~

Luke odbił mój cios.
– Walczymy jak za dawnych czasów – przyznałam, uśmiechając się do męża. Tak bardzo brakowało mi takiego czasu – spędzonego razem. Ale on, jak zwykle zresztą, wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i wytrącił broń z ręki.
– Bardzo zabawne. – Natychmiast przyciągnęłam do siebie broń Mocą, uśmiechając się zadziornie. Wiek nie miał znaczenia, jak to zawsze powtarzał Yoda. – Nie myśl sobie, że to, iż nie uczę w Temple oznacza, że jestem od ciebie gorsza w szermierce, mistrzu Jedi – Uniosłam brwi, robiąc wyzywającą minę.
– Chcesz się pobawić, co? – W tej chwili zaatakował, ale ja sprawnie odsunęłam się w prawo. Mój unik zasłużył na rangę siódmą (Jak już kiedyś pisałam w rozdziale 1. – system miał 6 rang. Przykładowo, Olivia ma 3.). Tym bardziej, że miałam idealną pozycję do ataku obezwładniającego. Skoczyłam Luke’owi na plecy, obezwładniając go i wytrącając mu jego miecz z dłoni. Sprawnym przewrotem sprawiłam, że oboje spadliśmy na podłogę.
– Dawno nie mieliśmy okazji się policzyć – Delikatnie go pocałowałam, a on tylko się uśmiechnął.
Po chwili zrobił coś, czego się nie spodziewałam – poderwał się do góry i przystawił mi miecz do szyi.
– No i co teraz? Przegrany sprząta bałagan w naszym pokoju przez miesiąc. – Uniósł wymownie brwi. Westchnęłam ciężko, przewracając oczami.
– Nie myśl, że pójdzie Ci tak łatwo, staruszku.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień dobry! 
Wiem, że nie było mnie z miesiąc, ale miałam obowiązki xD Rozdział taki sobie. A jak Wam się podoba? Proszę o komentarz :)
NMBZW!!!

Dedyk dla Kiwi tak przy okazji xd

wtorek, 1 listopada 2016

07. Łąki Naboo

Świat zatrzymał się w miejscu. Potężna fala czegoś przeszła przez wszystko, co było na planecie. Jedi poczuli Moc. Po jeziorach przebiegły fale a drzewa zaszumiały. Koniec. Początek.

~***~

Mistrz Yoda siedział w swojej komnacie, ponuro przypatrując się krajobrazowi. Naboo nie zmieniła się od stuleci – wiecznie jędrna, zdrowa ziemia, zielone drzewa i krzewy. A w ostatnich latach… Co? Burze. Deszcze. Coś się stało. Nie chodzi tutaj nawet o zmiany klimatu. Raczej… przygotowanie. Do czegoś, co nastąpiło dziś. Teraz, przed chwilą. Ale czemu Jedi nic o tym nie wiedzieli?
Moc. Należało się jej spytać. Ale czy ona odpowie?

~Olivia~

Szłam spokojnym krokiem głównym korytarzem Temple II. Wiedziałam mniej więcej, gdzie znajdę salę treningową. Starałam się w końcu zorganizować. Musiałam podołać zadaniu i zostać prawdziwą mistrzynią Jedi, jak sobie obiecałam. Będę lepsza niż Luke Skywalker.
Po tych paru dniach byłam już w stanie stwierdzić, że znacznie trudniej będzie przystosować się do nowego otoczenia. W Domu panowała zupełnie inna atmosfera. Czułam się tam jak członek wielkiej rodziny, którą tworzyli wszyscy padawani i mistrzowie. Tutaj panowała nieco bardziej… Oficjalna atmosfera. W sumie nie mogłam się dziwić, w końcu w Domach mieszkało po około czterdzieści osób, a Temple II było przepełnione adeptami, padawanami, mistrzami, nawet starszymi uczniami. Można było spotkać tu nawet polityków! Czy bardzo mi to przeszkadzało? Niekoniecznie, jednak czułam się nieco… zrzucona na bok. Bardzo nie lubiłam tego uczucia. Uważano, że Leo i Rey są najpotężniejszymi kandydatami na Rycerzy Światła. Chciałam pokazać, że pochodzenie nie ma znaczenia.
– Aua! – krzyknęłam po chwili. Głowa zderzyła się z czymś, co przypominało człowieka. Ach, nie! To był człowiek. Czarnowłosy mężczyzna, o niezdrowo brązowym kolorze oczu.
– Może byś tak patrzył przed siebie? – Potarłam głowę.
– Przepraszam najmocniej, ale to chyba ty na mnie wpadłaś. – Zgromił mnie wzrokiem.
– Ech, jeśli przeżyję tu choć miesiąc bez wpadania na ludzi to będzie sukces! – mruknęłam.
– Czekaj… To ty jesteś tu nowa? – zaciekawił się, podając mi rękę, abym mogła wstać.
– Tak, jestem z 42. Domu. Coruscant. A teraz wybacz, le idę na zajęcia – podałam rękę chłopakowi, a następnie odbiegłam w kierunku Sali ćwiczebnej.

Po kilku minutach byłam na miejscu. Sala była ogromnym pomieszczeniem ze szklanym sufitem i piękną, metalowo-drewnianą podłogą. Ściany oddawały śliczny kolor beżu, a wokół porozstawiane były zielone rośliny. W jednym z rogów pomieszczenia stały symulatory, holokomputery i bronie.
– Niesamowite… – szepnęłam jedynie.
– Masz całkowitą rację. – usłyszałam głos mistrzyni Kero-Delyas koło siebie – Cudowne miejsce. No, ale nie na to czas. Pozycja. Dziś potrenujesz szermierkę z samym manekinem z Temple II.
Prychnęła tylko pod nosem, przygotowując się do walki.

~Leo~

– Rey, co powiesz na spacer? – Uśmiechnąłem się milutko do siostry.
– Nawet nie próbuj. Ostatnim razem, kiedy tak było, wykradłeś mi z magazynu cały smar, a ja obudziłam się następnego dnia umazana czarnym ohydztwem.
– Skoro to takie ohydztwo, to czemu używasz go do naprawy statków i tym podobnych? – spytałem, śmiejąc się pod nosem.
– Wsadź sobie tą szczoteczkę do metalu, którą trzymasz w ręku, do nosa, zamiast próbować mi nią umyć zęby, jak to było sześć lat temu. – skomentowała moja obrażona siostra, przewracając oczami.
– Wiesz co, wolę jednak spacer. – Zakryłem twarz dłońmi, wzdychając ciężko, po czym odłożyłem szczoteczkę na miejsce.
– Idź sobie sam. Ja muszę się ogarnąć bo za pół godziny mam trening i… – Ja już jej nie słuchałem. Poszedłem przed siebie, po chwili stając w głównych drzwiach Temple II.
– Dokąd się wybierasz, synku? – Usłyszałem za plecami. Tak, to była moja matka.
– Idę się przejść, ale wrócę na kolację.
Bez dalszego zastanawiania się czy zbędnego tłumaczenia, ruszyłem w kierunku kwiecistych pól.
Dzięki Mocy biegłem dwa razy szybciej. Mijałem dobrze mi znane kamienie, które zasłaniały wejście do jaskiń Galoo. I dobrze. Minąłem pagórek, na którym w wieku siedmiu lat walczyłem z Benem na miecze świetlne o jabłko.  Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdyby teraz było jak dawniej… Gdyby teraz Ben robił tylko takie problemy jak zwykłe jabłko. Ostatnio nieźle się popisał, dusząc Watsona publicznie… Wiedziałem, że nie powinienem go osądzać, ale nie dało się… Osądzanie ludzi jest strasznie dziecinne. Zdaniem mojej siostry byłem jeszcze dzieckiem, więc choć raz przyznam jej rację.
Mówiąc prościej – Ben był dziwny. Niemal wszyscy szeptali między sobą, że jest odludkiem i wariatem. Trudno było mi w to nie wierzyć. Ale co powiedziałaby Cherry lub Andy, gdybym wyjawił i swoją opinię na temat ich braciszka? Mogłem liczyć na poszatkowanie mieczem świetlnym? Przynajmniej od tej młodszej.
Moje reflekcje życiowe przerwałem w momencie, w którym dotarłem nad jezioro Chain. Usiadłem na jednym z moich ulubionych kamieni, wpatrując się w powierzchnię wody. Była idealnie gładka, odbijała przepięknie światło słońca. Tylko tutaj potrafiłem się wyciszyć i pomedytować. Może byłem ambiwertykiem? A nie, jak wszyscy powtarzali, ekstrawertykiem?
 – To po co ich słuchasz? – Podskoczyłem do góry. Obróciłem się, jednak nikogo za mną nie było. – Bez sensu, skoro wiesz prawdę a oni mówią ina… inaczej. – Teraz byłem pewien, że mówca znajdował się za mną. A konkretniej – mówczyni. Był to ewidentnie głos, którego się nie spodziewałem. Głos małej dziewczynki.
– Gdzie jesteś? – Ponownie się obróciłem, ale nikogo nie znalazłem. – To nie jest śmieszne. Przestań się bawić, mała.
W odpowiedzi usłyszałem jedynie chichot wesołej małolaty.
– Nigdy mnie nie złapiesz… – Powiedziała, ale zaraz po tym rozległ się dźwięk przewracającego się dziecka. Wtedy ją dostrzegłem.

___________________________________________
Dzień dobry!
Po dłuuuuuuuuuuuuugiej przerwie powracam z kolejnym rozdziałem :)
Mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze całej fabuły i historii. Ogólnie to pojawiłby się szybciej, gdyby nie szkoła i dwa inne blogi do ogarnięcia. 
Także co, ja spadam, a dedyk jest dla Natale Witness :))))))
NMBZW!

poniedziałek, 26 września 2016

06. Coś niezwykłego...




~Olivia~
– Na lotnisko dotarła Mistrzyni Kero-Delyas. – Zakomunikował mi robot, wchodząc do pokoju.  W odpowiedzi pokiwałam głową, wyłączając datapad. Cały dzień czekałam sama w pokoju, podczas gdy moje dwie współlokatorki trenowały w najlepsze. Właściwie to nawet ich nie znałam, ponieważ przyjechałam tu dwa dni temu. Ale nie odczuwam potrzeby kontaktowania się z innymi ludźmi, jestem samowystarczalna. Dziwnym sposobem, gdy tylko zaczynam mówić, wszyscy sobie idą.
Potrząsnęłam głową, podnosząc się z łóżka i odgarniając wszystko myśli na bok. Wreszcie będę miała co robić… Chociaż studiowanie struktury powierzchni Temple II nie było nudnym zajęciem. Uwielbiałam architekturę, obliczenia i wszystko, co dało się wyjaśnić. Może dlatego czasami moja mistrzyni mówiła, że powinnam uwierzyć bardziej w Moc, która mnie otacza. Istnienia Mocy nie da się wyjaśnić… A przynajmniej nikt tego jeszcze nie zrobił. Chciałabym być pierwsza.
Szłam korytarzem, bujając w chmurach. Wymijając większość padawanów i adeptów, którzy włóczyli się po moim piętrze i nie tylko, dotarłam w końcu do lądowiska. Tam zachowałam się zupełnie proceduralnie, jak na Jedi. Skłoniłam się nisko Kero-Delyas, która szła powolnym krokiem do Temle II. Dla niej praca tutaj była równie niezwykła, jak dla mnie.
– Padawanie. Dobrze cię widzieć. – Uśmiechnęła się lekko Dathomiranka – Spotkałaś się już z Radą?
– Właściwie… to… Nie bardzo.
Na moje szczęście zadzwonił alarm. Na lądowisku właśnie parkował nie-miejący-tu-parkować statek. Po chwili ze środka wyszła… Aayla Secura, wraz z tym Leonem, który wtedy doprowadził mnie do pokoju, Rey Skywalker oraz jakąś blondynką.
– Misja powiodła się! – Wykrzyknęła Secura, ale nie zabrzmiało to dość optymistycznie, jak na mój gust. Mimo to rozległy się huczne brawa, a następnie ekipa medyczna zajęła się Twi’leanką, która podczas wygłaszania radosnej mowy o zadowalającym rezultacie nieco podupadła na zdrowiu.
Przyjrzałam się uważnie padawanom, którzy właśnie tu wylądowali. Wyglądali na przerażonych.
– Też mnie to zastanawia. – Koło mnie pojawiła się Kero-Delyas, idealnie wpasowując się w moje myśli.
– Myślisz, że spotkało ich coś strasznego?
– Ty możesz się tego dowiedzieć. W końcu to osoby z twojego rocznika. A poza tym… Skywalkerów zna cała świątynia. Ale teraz nie zaprzątaj sobie tym głowy. – powiedziała – Idź przyszykować się na trening.
Skłoniłam się i pobiegłam się przebrać. Moa głowa mogła w każdej chwili pęknąć, przepełniona pytaniami. Nienawidziłam czegoś nie wiedzieć. Co, jeśli wpadnie mi do głowy rozwiązanie problemu? Kto coś wymyśli, jeśli nie ja?
Uspokoiłam się. Właśnie takiego myślenia wyrzekają się Jedi, moja droga – zabrzmiał w mojej głowie głos Kero. Starałam się bardzo, ale nie umiałam pokonać swojej największej wady. Ale co poradzę, że mam takie nieodparte wrażenie?
Dobrze. Póki co powinnam zająć się sobą. Miałam na sobie błękitny strój treningowy Jedi. Włosy związałam z tyłu głowy, a do ręki wzięłam mój miecz świetlny. Uwielbiałam go. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa, poczucie własnej wartości. Miecz to przedłużenie ręki. Byłam z siebie dumna, ponieważ stworzyłam go w wieku jedenastu lat. Błękitna klinga przecięła powietrze przede mną.
W tej chwili usłyszałam śmiechy. Moje współlokatorki wracały z treningu. Po chwili do pokoju zajrzała blondynka o piwnych oczach. Koło niej pojawiła się niebiesko-skóra Twi’leanka o wielkich, głęboko niebieskich oczach. Obie spojrzały na mnie ze zdziwieniem, jakby dopiero co zauważyły, że mają współlokatorkę.
– Cześć, jestem Odda Si. – Odezwała się niebieska, podając mi rękę. Odwzajemniłam gest, nadal nic nie mówiąc. Ta druga spojrzała na mnie nieco zaskoczona, również się przedstawiając.
– Celia Tune – wymamrotała.
– Olivia Nightshadow. – Uśmiechnęłam się lekko.
Dobra, formułka odklepana. Miałam nadzieję, że będzie dobrze. Nie miałam za bardzo talentu w zawieraniu nowych znajomości. Wolałam zaufać sobie i skupić się na mnie. Wyszłam szybko z apartamentu, kierując się do Sali ćwiczebnej numer sto dwadzieścia. Zanurzyła się w mocy, szukając odpowiedniego numerku. Chyba drugi raz nie będzie pytać Skywalkerów o drogę.
Ech, jak nie na nich, to na kogoś innego.

~Rey~
Po powrocie do Temple II położyłam się do łóżka. Mistrzyni Secura miała się w miarę dobrze; Leo przyniósł mi herbatkę. Okazało się, że potrafił być w miarę znośny, kiedy się martwił. Niedługo przyszła też moja matka, która cieszyła się mianem Sekretarza Świątyni Jedi.
– Bardzo źle się czujesz? – spytała, jakbym była zwyczajnym dzieckiem z podwórka. Traktowano mnie nie jak Jedi, tylko jak zwykłą mieszkankę Naboo.
– Nie, po prostu… Trochę jestem wstrząśnięta. – W mojej głowie siedziały obrazy Ramonai i jej zakrwawionej twarzy. Czy to podchodziło pod horror? Zapewne. Ale za nic nie pasowało do tamtej fabryki. Widziałam maszyny, widziałam roboty i inne takie, ale nie… wapiry! Czu czymkolwiek była tamta dziewczyna.
Tu zrobiłam błąd. Zapomniałam, jak wielkie są umiejętności czytania z Mocy mojej Matki. Mara od razu dowiedziała się wszystkiego, o czym myślałam.
Przeklęłam swoją głupotę. Nikomu nie miałam mówić…
– Strach, Rey. Strach cię zjada. Uspokój się. Moc, poczuj ją… – Mówiła teraz całkiem poważnie, patrząc mi w oczy. Próbowałam iść za jej radami. Wiedziałam, że Wszechpotężna Siła mnie otacza (Nie, Olga, nie matka Mocy Bożenka xD). Uspokoiłam się. I wtedy poczułam, że coś się stało.

~Ben~
Siedziałem samotnie na jednej z ławek w Świątyni. Moje oczy rejestrowały piękne krajobrazy Naboo za szklaną szybą. Wpatrywałem się w ptaki, trawy i drzewa. Ten obraz był taki niewinny. Ciekawe, jak to być takim ptakiem. Może powinienem odlecieć jak on? Samotny, wolny…
Moje uszy wsłuchiwały się w wszechobecną ciszę. Korytarze Temple II były puste. Cały NZJ udał się na lekcje. Młodziki na swoje praktyki, starsi na wykłady. Doświadczeni na swoje indywidualne treningi ze specjalistami, padawani z mistrzami także ćwiczyli. Mój mistrz był przecież moją rodziną. Nie mógł mnie zrozumieć tak, jak obcy.
Moje płuca rejestrowały świeże powietrze. Lasy i pola Naboo wprost przepełnione były takimi cudnymi krajobrazami. Czuło się pewnego rodzaju żal, patrząc na to wszystko. To było niekontrolowane uczucie chęci zrobienia czegoś więcej, niż inni.
Moja dusza czuła obecność Mocy. Moc była jedna, wszechobecna. Ta potęga przepływała przez budynek, otoczenie i planetę. Ale nie rozmiar i sława czyniły Temple II tak potężną. Była ona niesamowicie przesiąknięta Mocą. Siłą, zdolną zdziałać wszystko.
Poczułem ucisk w żołądku. Coś był nie tak. Wczuwając się w Moc, błądziłem po myślach.
Po chwili coś się stało. Coś niezwykłego.

~~~~~(***)~~~~~~
Nie ma to jak opublikować bez notki xDD
Hejo. Wiem, że długo mnie nie było, ale cóż. Mimo, że jako tako idzie mi w tej mojej ukochanej placówce oświatowej, to jednak czasu trochę zabiera. Na dodatek jest Muzyczna xD Ale, heloł. Mam nadzieję, że w miarę to mi wyszło. 

Dedyk dla... hm... 

Emily - wyłaź mi stamtąd, heloł, gdzie cię wcięło?!
Olgi - bo tak.

NMBZW <3

poniedziałek, 5 września 2016

One-shot "Koniec wakacji, czyli jakby wyglądał dzień kawałów w Świątyni Jedi" część #1



Witam Was z notką na początku! Tak, wiem, nigdy tego nie robiłam. Ale tym razem chcę uprzedzić, że ten shot posiada ogromne pokłady braku normalności i czytacie na własną odpowiedzialność. Od razu informuję, że akcja dzieje się w czasie bliżej nieokreślonym, gdzie Ben akurat jest szczęśliwy. Jako, że właśnie zaczęła się szkoła (chlip, chlip), postanowiłam dać coś na rozweselenie. Wiem, że dawno tu nic nie było, ale przynajmniej to jest dłuższe. Dzień Kawałów chyba nie istnieje na prawdę, chociaż nie jestem pewna. Do tego czegoś nie dodam muzyki, bo nie ma chyba takiej, która pasuje. Poza tym... No cóż, nie wiem, kiedy kolejna część. Zaczął się nowy rok szkolny, co dl mnie oznacza duuuuuuużo zajęć, ale postaram się nie wymiękać i pisać dalej (w miarę w terminie, oczywiście :D). Więc... zapraszam!

___________________________________
 
Rey po raz kolejny obudziła się z twarzą całą w cieście truskawkowym.
– LEO! – Wydarła się, po czym pognała do pokoju brata. Niestety nie zastała go tam. Zapewne teraz biegał po świątyni z Watsonem i Benem, robiąc wszystkim głupie kawały. No tak, dziś dzień kawałów, ostatni dzień wakacji. Co prawda wakacje trwały jeden miesiąc, i treningi były w każdą sobotę, ale i tak to był wielki odpoczynek.
– Cherry! – Skywalker potrząsnęła jeszcze śpiącą dziewczynę, której włosy były posplatane w najbrzydsze warkoczyki, jakie kiedykolwiek widziała. – Dzisiaj dzień kawałów, wstawaj! Trzeba się odgryźć chłopakom!
Blondynka potarła oczy i przeciągnęła się.
– Co… EJ! CO JA MAM NA GŁOWIE?! – Zerwała się i zabrała za rozczesywanie, a Rey tymczasem zaczęła obmyślać plan. Chwyciła kartkę papieru i spisała wszystkie kawały, jakie spróbują zrobić.
– No to gotowe, zobacz. – powiedziała Skywalker, gdy Solo wyszła z łazienki już gotowa.
– No, no. Widać wprawę – zaśmiała się. – Od czego zaczynamy?
– Najpierw znajdziemy Andy. Znając życie ona już wstała i biega po Temple II. – Na twarz dziewczyny wstąpił złośliwy uśmieszek.

Andy właśnie uciekała w pośpiechu z komnaty dyrektora Kei’a Floo. Po podłożeniu tam łajnobomb i natknięciu się na Bena stwierdziła, że nie ma na co czekać, bo zaraz wpadnie we własną pułapkę.
– Ej, co zrobiłaś Floo? – spytał starszy w biegu.
– Zaraz sam się przekonasz. – zaśmiała się, spoglądając na twarz brata. Nawet nie zauważyła, że na kogoś wpadła. A konkretniej na Olivię Nightshadow, jej „podopieczną”. – Och…
– Co tu się dzieje? – spytała dziewczyna, spoglądając a zdyszane rodzeństwo.
– Uciekaj. – powiedzieli jednocześnie, ciągnąc dziewczynę za sobą.
Chwilę potem cały korytarz wybuchnął. Wokół rozniósł się niezbyt przyjemny zapach łajna Huttów.
– Co to…
–Dzień kawałów. Najgorszy i zarazem najlepszy dzień w całym roku. Mówię ci, możesz robić co ci się podoba. Nie mieliście takiego w Domu?
– Jasne, że mieliśmy, ale sztuką jest siła podstępu. – Uśmiechnęła się, natychmiast odbiegając od rodzeństwa. Zanim się zorientowali, byli cali oblepieni łajnem Huttów.
– Miłego dnia kawałów, ja spadam! – Zaśmiała się Olivia, zostawiając zszokowane i niezbyt przyjemnie pachnące rodzeństwo Solo.

Mroczny Lord otworzył oczy, jak każdego dnia, gdy dzwonił budzik. Ale tym razem było inaczej. Zamiast krzyków umierających, które były doskonałym rozpoczęciem dnia, usłyszał wesołą pioseneczkę dla dzieci.
– „Witaj, witaj! Czas rozpocząć dzień! Wesoło słonko świeci, już mama ze śniadankiem czeka!” – Darło się radyjko.
– Zamknij się! – Mężczyzna zgniótł budzik, po czym wstał z łóżka. A tu przeżył kolejny dramat – zamiast swoich ciężkich butów jego stopy znalazły się w różowych kapciach w króliczki. Warknął, o po czym wstał i rzucił kapciuszkami o ścianę. Co się dzisiaj działo?
Tak naprawdę wcale by do tego nie doszło, ponieważ Lordowie Ren nie obchodzą Dnia Kawałów. Nie mają wakacji, więc taki dzień byłby bez sensu.
Ale jako, że łajnobomby Andy miały w sobie również substancje odurzające, Kei Floo wsiadł w jakikolwiek statek i poleciał na przypadkową planetę.
Postanowił pobawić się z tubylcami, podkładając im niesamowite prezenty z garderoby swojego wuja Krakona Floo.
Tymczasem Lord Ciemności zjadł śniadanie, które składało się z płatków miodowych i mleka w szklance (No bo kto powiedział, że Źli Lordowie nie mogą jeść płatków na śniadanie bądź że mają nietolerancję laktozy?).  Następnie wysłał jeden ze swoich tajnych oddziałów, aby odszukał żartownisia.

– Ech, coś ty zrobiła? No brawo po prostu… – Marudziła Rey pod nosem, przyglądając się hologramowi Kei’a Floo, który biegał po jakichś tunelach podziemnych. Niemniej jednak wyposażenie tych korytarzy było imponujące.
– Gdzie on może być? – zastanawiał się Ki Adi. „Rada” Jedi, jeśli można to tak nazwać, zebrała się by przyjrzeć się dziwnym raportom dyrektora akademii Jedi. Od rana słuch po nim zaginął, a Stowarzyszenie Akademii jedi potrzebowało omówienia spraw z Dyrektorem całej inwestycji. Przeważnie Rycerze Pokoju nie mieszali się w sprawy państwowe, ale nie można było ukryć że z Kei’a żaden Jedi. Był on dyplomatą, wysokiej rangi politykiem, więc ingerował w sprawy stolicy i królestwa Naboo.
– Mistrz musiał zostać czymś odurzony. – stwierdziła mistrzyni Ahsoka Tano.
– Ciekawe czym… – Rey spojrzała wymownie w niebo. Nie mogła mimo wszystko oskarżyć przyjaciółki.
Ben bił się z myślami. Wiedział, że Rada kogoś podejrzewa i że chce wyłonić złoczyńcę.
– To Olivia Nightshadow, Mistrzyni. Wysadziła także mnie i Andy, widziałem to. Dzień Kawałów robi się coraz bardziej…
– Co ty wygadujesz, Ben?! – oburzyła się czternastolatka, ale po chwili się opamiętała. Musiała to odkręcić. Jej brat czasem doprowadzał ją do szału. – Ona uciekała razem z nami, rada znajdzie prawdziwego złoczyńcę. Musiało ci się pomylić. – Miała ochotę dodać „Bo czasami masz naprawdę nierówno pod sufitem”, ale się powstrzymała. Nie tutaj.
– Dobrze więc, misję ratunkową wyślemy na planetę tą. – odezwał się Yoda. – Mistrzyni Tano, zabierz swojego padawana i udajcie się tam na misję.
– Przepraszam, mój Mistrzu, mogę również jechać? Proszę, potrzebuję chyba takich misji, aby się kształcić. – naciągała.
– Tobie spokoju i medytacji trzeba, Andy. – Zmarszczył brwi, mrucząc pod nosem. – Wyślemy padawana Cherry. – Zwrócił się do Shaak Ti. – Z nimi pojedziesz. Aayla Secura także, zabierając Rey.
– Dobrze, Mistrzu. – Ukłonili się równo i ruszyli do statków, aby lecieć w kierunku, w którym zlokalizowano Dyrektora.

Oddział maszyn ruszył w stronę Dyrektora Floo, który rozpaczliwie próbował przegryźć metalową płytę. Nie bardzo się przejął oddziałem, który właśnie zmierzał ku niemu. Wolał się pobawić w berka z tymi śmiesznymi stworzonkami.
– Ej, ty, wstawaj! Chodź ze mną! – Powiedział pierwszy robot metalicznym głosem.
– Miga ci czerwony przycisk! – powiedział. Zanim droid zdążył zareagować, Kei wcisnął świecący guziczek. Po chwili robot uległ autodestrukcji, a cały oddział razem z nim. A Dyrektor? Przez przypadek trafił do zsypu na śmieci, tym samym podświadomie ratując sobie życie.

– R2, nastaw kurs na lokalizację dyrektora Floo. – powiedziała Rey, podłączając swój komunikator do systemu statku.
– Biip, blop blup pip! – odpowiedział robot.
– Świetnie, kurs na Dantooine. – Włączyła holoprojektor, po czym zdała relację radzie. – Mistrzu Yoda, słyszysz mnie? R2-D2 ustalił, że mistrz Kei znajduje się na planecie Dnatooine. Udamy się tam i zbadamy sprawę.
– Mmm… źle się stało. Musisz z mistrzyniami skontaktować się.  Działać samej ci nie wolno, straszne rzeczy się wtedy mogą spełnić.
– Jak sobie życzysz. – Skinęła głową, po czym nawiązała połączenie z pozostałymi uczestnikami misji.
– Leo, słyszysz mnie? Musimy przyjąć pozycje, układamy się w szwadron. Przygotuj się do skoku w nadprzestrzeń, lecimy na Dantooine.
– Przyjąłem – odparł, po czym zawiadomił Ahsokę Tano i Aaylę Securę. - Powodzenia, siostrzyczko.
– Sam sobie życz powodzenia, ja w przeciwieństwie do ciebie coś robię. – odgryzła się.
– Możecie przestać? Mamy misję do wykonania. Cherry, odbiór. – Usłyszeli głos Shaak Ti.
– Jestem, mistrzyni. Kurs 50:232. Dantooine.
Po jakichś pięciu minutach byli wreszcie gotowi do skoku, co uczynili piętnaście sekund później.
Leo przyglądał się temu, co było wokół niego. Gwiazdy, które znikały, zanim jeszcze zdążył się im przyjrzeć. Niebo. Kosmos, nieskończona próżnia. Zastanawiał się, co by było, gdyby nie istniała możliwość przemieszczania się z planety na planetę. Ludzie żyliby na jednej z nich, Togrutanie na drugiej, Twi’lekowie na trzeciej, Dathomiranie na jeszcze innej… Byłoby strasznie. Pomyślał o czasach wojen klonów. Co by było, gdyby się wtedy urodził? Na pewno walczyłby za wolność galaktyki. Byłby idealnym Jedi.
– Leo, jesteś tam? – Z głośniczka wydobywał się głos Tano.
– Tak, mistrzyni. – odparł, nieco się rumieniąc. Co mu teraz przyszło do głowy, żeby się bawić w rozmyślanie o klonach?

– Jesteśmy na miejscu, powtarzam: jesteśmy na miejscu. – Zakomunikowała mistrzyni Shaak, łącząc się z centrum NZJ.
– Przyjęliśmy. Życzymy powodzenia. – Odpowiedział mistrz Luke Skywalker, marszcząc brwi. Martwił się o swoje dzieci. Rey i Leo po raz pierwszy polecieli na misję, która była aż tak oddalona od Naboo. Dnatooine była spokojną (na pozór) planetą, położoną na zewnętrznych rubieżach. Niewiele istot zamieszkiwały tamte rejony. Mimo to Luke czuł pewien niepokój.

Ahsoka rozejrzała się wokoło. Widoki były niesamowite: delikatne strumyczki, trawiaste wzgórza, cudne łąki. Wokół roznosił się zapach sielankowego spokoju. Ale coś było nie tak… wiedziała to. Czuła w Mocy.
– To miejsce jest cudowne. – stwierdziła Cherry, napawając się atmosferą totalnego spokoju.
– Coś tu jest nie w porządku… – mruknęła Aayla, ruszając nieco do przodu.
– Zgodzę się z tym. – Stara Togrutanka Ti zmrużyła oczy. Nadal była w świetnej formie i wyglądała nieźle, ale nie było już w niej tyle entuzjazmu, co kiedyś.
– Hm… – Ahsoka stanęła na kawałku trawy niedaleko. – Tutaj coś jest.
–Trawa. – powiedział Leo. Ale jego mistrzyni puściła tę kąśliwą uwagę mimo uszu. Zaczęła wycinać dziurę w ziemi. Po chwili zielone ostrze  znów schowało się w rękojeści, a Tano Mocą przerzuciła wycięty kawałek porośla na bok.
– No i mamy „tajną bazę”. – Zmrużyła oczy, przyglądając się temu, co było pod powierzchnią ziemi.
– Kei, Floo, nadchodzimy! – Zakrzyknęła Rey, spoglądając w dół.

~~~~~~~~~~
Błędy są, to wiem, ale nie umiem ich wyłapać. Miało to wyjść nieco inaczej, ale cóż... Mnie się jako tako podoba. Może być xD Ogólnie zaczęła się szkoła, mój mózg jeszcze tego nie akceptuje. mam ochotę walnąć się na łóżko i spać do rana xd Wiem, że nieco zaniedbałam tego mojego bloga *przytula bloga* ale go kocham i byłby samotny... Beze mnie. A ja bez niego. Tka moja mała miłość do wszystkich kochanych blogów. (Dobra, dość tego słodzenia). Jak tam Wasze życie? Moje na razie do niczego, padam na twarz. To poniedziałek, a jutro już mam osiem lekcji (I to tak pod rząd: Matematyka, fizyka, polski, chemia, biologia, geografia).

Dobra koniec. Dedykuję to coś Kiwi, i gratuluję wycierania Bariss oczu Ahsoki XDD ♥