piątek, 19 sierpnia 2016

05. Ramonai i trzej tyrani w kapturach


~Rey~
Może zwariowałam. Ale zdawało mi się, że dokładnie wiem, w którym miejscu jest Aayla. To jakby Moc prowadziła mnie wprost do celu.
– Dokąd właściwie lecimy? – spytał Leo.
– Układ Colonis. – Nastawiłam kurs. – Po prostu to czuję.
Mój brat zakrył twarz dłońmi, pokazując swoje rozczarowanie. On zawsze taki był. Straszny realista.
– Skąd możesz wiedzieć, że nie wpędzasz nas w pułapkę? Mocy należy ufać, ale nie pod wpływem emocji. Masz pojęcie, co pomyślą o nas rodzice? A mistrzowie? – zaczął.
Mimo wszystko nasz statek mknął przed siebie. Wkrótce naszym oczom ukazała się planeta. Jej powierzchnia przypominała rozgrzany metal. Była to szara kopuła przeplatana pomarańczowymi światłami.
– To wygląda jak wielka fabryka… – Stwierdziła Cherry.
– Idealne miejsce na bazę wroga – powiedziałam – Z dala od stolicy, w dodatku mało zauważalne. A mają tu świetną powierzchnię na produkcję broni.
– Ej, czemu od razu tak? Może to był przypadek, może Aayla sama gdzieś poszła? – zaproponował Leo.
– To dobra mistrzyni, nie sądzę – wtrąciła Solo.
Ja również byłam przekonana, że to było porwanie. Odczytywałam to jakby z Mocy. Może to ona dawała jakiś znak? Albo moja mistrzyni. Czy to możliwe, żeby przesyłać znaki przez Moc?
Skierowałam nasz statek ku powierzchni planety. Po kilku minutach wylądowaliśmy.
– Sprawdzę czy substancja przestrzeni jest podatna na tlen… – pobrałam próbkę, po czym komputer statku zanalizował moje badanie. – Tak… czyli musi to być jakaś baza.
– Wychodzimy? – spytał mój brat, na co ja otworzyłam właz.
Temperatura była tu bardzo wysoka. Każdy mój krok odbijał się echem od budynków, które jakby nagle opustoszały.
– Coś mi tu nie pasuje… – szepnęła Cherry.
Byłam tego samego zdania. Albo to jest pułapka, albo mój instynkt jest błędny.
– Co to? – Leo spojrzał w kierunku wnętrza jednej z hal.
– Czy to… NIEEEEE! – Ruszyłam przed siebie.
– Zaczekaj! – Cherry i mój brat rzucili się pdem w moją stronę – To może być pułapka…
Ale było już za późno. Kraty opadły, gdy tylko wbiegłam do pomieszczenia. Moi przyjaciele zostali na zewnątrz.
Przede mną, na grubych łańcuchach, zwisała nieprzytomna Aayla Secura. Jej kończyny były skute grubymi kajdanami.
Kobiece mruknięcie poniosło się echem po Sali. Najwyraźniej to była pułapka.
– Jak miło, że sama do mnie wpadłaś – powiedziała głosem, który przypominał syczenie kota – Miałam w prawdzie porwać jeszcze twojego ojczulka i braciszka, ale najwyraźniej nie musiałam się męczyć. – zakaszlała suchym głosem – Dawno niczego nie jadłam… Ale żeby było ciekawiej… Zajmą się tobą moje kochane zwierzaczki, tak jak zajęły się tamtymi. A ja sobie – zakaszlała – Przygotuję ucztę.
Z przerażeniem patrzyłam na każdy szczegół, który znajdował się w tym miejscu. I nagle zobaczyłam je.
Cała armia robotów o patykowatych nogach zbliżała się do mnie. Przypominały z wyglądu pająki, ale były rozmiarów psa.
Odpaliłam miecz świetlny. Niebieska klinga rozjaśniła przestrzeń wokół mnie.
– Myślisz że pokonasz moich kochanych pupilów niebieskim świecidełkiem? – zakaszlała.
– To nie jest… – zaczęła – Zresztą… nieważne. Może załatwimy tę sprawę pokojowo? Jakieś… negocjacje?
– N… negocjacje? Nie. – syknęła – Zabić ją.
W jednej chwili rzuciłam się w kierunku robotów i cięłam przez cały pierwszy rząd. Te strzelały we mnie laserowymi pociskami.
– Proszę cię, to nie ma sensu. – powiedziałam.
– Nie rób tak! – wrzasnęła, zdzierając sobie gardło – Moje… moje kochane pupilki! – s sklepienia zaczęło kapać. Nie… to były łzy. W dodatku czarne.
Czułam cierpienie tego, kto jest tam na górze.
– Poczekaj… co ci jest? – spytałam, zwracając się do tego, kto był na górze.
– Głód… czuję głód. Od pięćdziesięciu lat się nie pożywiłam. A dziś może być ten dzień… Zaspokój mój głód. Ją nie idzie zjeść. Buntowniczka. Ale moje robociki się już tym zajmą.
– Nie rób jej krzywdy. Ona ci nic nie zrobiła. Zostaw nas w spokoju… – proiłam.
– Nie! – z góry spłynęła postać.
Moja reakcja: „O co chodzi?”. Byłą to przepiękna dziewczyna. Jej długie, czarne włosy spływały na ramiona i aż do kostek. Jej twarz była wprost idealna. Wystające kości policzkowe, wielkie oczy.
Jedna rzecz: była przeraźliwie chuda. Jej ciało to same kości i skóra. Poza tym miała nienaturalnie czerwone usta. Poza tym…
– Co, nie spodziewałaś się? – syknęła – Każdy tak mówi. Ja głoduję. Potrzebuję serca… - Spojrzała z głodem w oczach na mnie. Czy mówiła poważnie?
Dotknęłam miejsca, w którym bił mój organ. Nie miałam najmniejszej ochoty na oddawanie swojego źródła życia.
– Ta tutaj się nie nadaje – patykowata kobieta wskazała na Aaylę – Nie jest człowiekiem. Czuję to.
– A ty… kim jesteś – Skierowałam miecz świetlny w kierunku demonicznej kobiety.
– Ramonai. Pozbawiona łaski śśśśmierci. – zasyczała – Pozbawiona łaski braku głodu. Potrzebuję cię…
Ale nagle urwała i schowała się znów na poddaszu.
Drzwi skrzypnęły.
Do środka weszło trzech mężczyzn o muskularnych figurach, wszyscy z kapturami na głowie. Przy pasie zwisały im miecze świetlne.
– Kogo my tu mamy? – spojrzał na Securę. Ja w tym czasie ukryłam się za jakąś stojącą nieopodal beczką.
– Jeszcze żywa. To… – szepnął coś do tego najwyższego – Mamy asa w rękawie.
Komenda 33, do mnie. – Powiedział najniższy przez jakieś urządzenie.
Siedziałam cicho jak myszka. Czy oni współpracują z Ramonai?
Usłyszałam oddalające się kroki.
– Mistrzyni! – szepnęłam do Aayli.
Ku mojej ogromnej radości otworzyła oczy i słabym wzrokiem spojrzała na mnie.
– Rey… Musisz uciekać. – sapnęła.
– Wyciągnę cię z tego – przecięłam kajdany mieczem świetlnym, a Secura upadła da zimną posadzkę. Dygotała i była w stanie, w którym nigdy nie spodziewałam się jej zobaczyć.
Wytężyłam się i skupiłam na mocy, po czym pomogłam wstać mojej mentorce. Razem doszłyśmy do wyjścia, które nagle było otwarte.
–Nieee! – usłyszałyśmy zdarty głos Ramonai. – Moje jedyne serce! Aaaaarch! – Rzuciła się na nas, ale Aayla i ja umiałyśmy sobie poradzić. Secura, mimo marnego stanu, pobiegła przed siebie jak błyskawica, a ja za nią.
– Rey! I… – Na zewnątrz czekali Leo i Cherry. Ta druga od razu stanęła jak wryta, ale pociągnęłam ją za rękę, tłumacząc, że nie ma czasu na wyjaśnienia.
Jak burza wpadliśmy dostatku i odlecieliśmy jak najdalej tej przerażającej planety.

~~~~~~~~~~~~
Ufff, mamy to.
Tak, wiem, że słabe. Ale tak to musi być. Akcja przynajmniej jakaś. Zajmę się jeszcze Olivią
i tym wszystkim, tylko chwila na ogarnięcie...
Wakacje już prawie za nami.. i to boli, ale należy myśleć "jeszcze są wakacje" i to pomaga ;D
Nie wiem jak to będzie z rozdziałami w czasie roku szkolnego, postaram się aby wstawiać regularnie. I wiem, że mi blogger wariuje.

To wszystko na dziś, a rozdział dedykuję... nikomu ;*


6 komentarzy:

  1. Ojeju, co ci się stało z czcionką w ostatnim rozdziale? :o Masakrejszyn :o
    Przybyłam po napisaniu trzech rozdziałów i pisania one-shocika :D I... jeju, dawno mnie tu nie było, ale to się nazywają wakacje od bloggera, moi drodzy :)))
    Twoje opisy są na bardzo dobrym poziomie, masz za to plusy. W pewnym momencie wdarły się tam złe odmiany przypominające działanie autokorekty >.<
    Wszystko cudnie, ale trochę dziwi mnie ten czas i to, że Yoda nadal żyje :o
    Niech Moc i wena będą z Tobą! :D

    Kiwiś ^-^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że imię Ramonai powstało przez literówkę słowa "ramionami"? XD

      Usuń
  2. Przeczytałam wcześniej, ale dopiero teraz wracam, a więc ...
    Rozdział mi się podoba. Wkradło się kilka literówek, ale to szczegół. :)
    Niektóre postacie przerażające, ale świetne.
    Fajnie, że w końcu ją uwolnili, ale mam nadzieję, że tego wątku na tym nie poprzestaniesz. :)
    Czekam też na rozwinięcie się akcji z Benem. :)

    Niech Moc będzie z Tobą!!

    OdpowiedzUsuń